bieństwem. Walczyć jeszcze przeciwko burzy, byłby to czyn szalonego. Trzeba było zrobić zwrót do ucieczki. Parostatek wystawiający swój przód zapadnięty przeciwko morzu, wyglądałby tak samo jak człowiek, chcący płynąć między dwoma prądami wody z otwartemi ustami.
Kapitan Anderson zrozumiał to wreszcie. Widziałem, jak biegł sam do małego koła przy mostku, które kierowało obrotami rudła. Zaraz para przeszła w cylindry z tyłu belka została obróconą z wiatrem, a kolos kręcąc się jak łódka przodem na północ, uciekał przed burzą.
W téj chwili kapitan, zwykle tak spokojny, umiejący zawsze panować nad sobą, wykrzyknął z uniesieniem:
— Mój okręt jest zniesławiony!
Zaledwie Great-Eastern zmienił kierunek; zaledwie zwrócił się tyłem do fal, zaraz zaprzestał się kołysać. Była, to nieruchomość zupełna, następująca po gwałtownej ruchliwości. Podano śniadanie. Większa część pasażerów, zapewnionych spokojnością okrętu, zeszła do jadalnéj sali. Można było jeść, nie doznając żadnego poruszenia ani szturchnięcia. Ani jeden talerz nie spadł na ziemię; wszystkie szklanki utrzymywały się na stole. Lecz w trzy kwandranse później, meble rozpoczęły swe gibotanie, wszystko zawieszane bujało w powietrzu, porcelana potrącała się na półkach kredensu. Great-Eastern rozpoczął swą drogę na zachód, na chwilę przerwaną.
Wyszedłem na pokład z doktorem Pitferge. Spotkaliśmy człowieka z lalkami.
— Panie — rzekł do niego doktór — cały ludek pana okropnie ucierpiał. Otóż i po niewiniątkach, które nie będą mówiły w Stanach Zjednoczonych.
— O! — odpowiedział przemyślny paryżanin, — pakunek był ubezpieczony, a mój sekret z nim nie zatonął. Narobimy nowych takich lalek.
Mój spółziomek nie łatwo rozpaczał, jak widać. Ukłonił sie nam uprzejmie, a my poszliśmy na tył parostatku. Tam sternik powiedział nam, że łańcuchy od rudla były poplątane wczasie przestanku między dwoma uderzeniami morza.