Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/081

Ta strona została skorygowana.
73

przez kilka godzin po pokładzie. Z salonów przez okienka na wpół otwarte, przedzierał się wielki blask światła. Z tyłu okrętu dopóki okiem można było dojrzeć, rozchodził się wir fosforyczny, rysujący się tu i owdzie na szczytach błyszczących fal. Gwiazdy pokazywały się i znikały jak to zwykle się dzieje w pośród chmur pędzonych silnym wichrem. W około i w oddaleniu rozciągała się noc ciemna i ponura. Przedemną grzmiał stukot kół, a nademną słychać było brzęk łańcuchów u rudla. Wracając do dużego salonu, zdziwiłem się bardzo, zobaczywszy ogromny tłok widzów. Rozlegały się oklaski. Pomimo nieszczęść dnia tego entertainment zwykle rozwijało niespodzianki swego programu. O majtku tak niebezpiecznie rannym, a może umierającym, nie było już nawet mowy. Zabawa, zdawało się, zajmowała wszystkich. Podróżni przyjmowali z wielkiemi demonstracyjami, występy minstreli na deskach Great-Eastern'u. Wiadomo, co to są ci minstrele, śpiewacy wędrujący, czarni albo poczernieni według potrzeby przebiegający miasta angielskie, dając w nich śmieszne koncerty. Tą razą śpiewacy byli to tylko majtkowie albo usługujący na okręcie wysmarowani szuwaksem. Ubrali się w łachmany, przybrane w guziki z muszli morskich; mieli kornety zrobione z dwu butelek połączonych i drumle złożone z kiszek rozciągniętych na pęcherzu. Te trzpioty, dosyć zresztą smieszne, śpiewały piosnki zabawne i prowadziły rozmowę naszpikowaną konceptami niedorzecznemi i dwuznacznemi. Dawano im oklaski bez miary, a oni podwajali swe przedrzeźniania i skrzywienia. Wreszcie na zakończenie tancerz jakiś zręczny jak małpa, wykonał podwójny taniec, który zachwycił całe zgromadzenie.
Jakkolwiek zajmującym był program minstreli nie zgromadził jednak wszystkich podróżnych. Inni w wielkiéj liczbie zapełniali salę z przodu okrętu i cisnęli się w koło stołów. Tam grano na znaczną stawkę. Wygrywający bronili zysku nabytego w ciągu podróży, przegrywający, których czas naglił, starali się zawładnąć losem zuchwałem rzucaniem kart. Z sali tej słychać było wielką wrzawę. Dolatywał nas głos bankiera, obwołującego rzuty, złorzeczenie przegrywających, dźwięk złota, szelest dollarów papierowych. Późniéj nastawała głęboka cisza; jakiś śmiały rzut zatrzymywał wrzawę, a kiedy poznano rezultat, okrzyki się zdwajały.