Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/085

Ta strona została skorygowana.
77

To była ona! zawołał ta obłąkana? To była Ellen, nieprawdaż? Biedna Ellen! Wątpił jeszcze i odszedł, nie czekając odpowiedzi, któréj dać mu nie mielibyśmy odwagi.


XXVII.

O dwunastéj Drake jeszcze nie przysłał swoich sekundantów do Fabijana. Jednakże te warunki powinny być dopełnione, jeżeli Drake postanowił żądać natychmiast satysfakcyi. Opóźnienie to mogłoż nam dawać jaką nadzieję?
Wiedziałem dobrze, że plemiona saksońskie inaczéj rozumieją sprawy honorowe, i że pojedynki prawie zupełnie znikły z obyczajów angielskich. To też jak powiedziałem, nie tylko prawo jest srogie dla pojedynkujących się, i nie można się z niego wykręcić jak we Francyi, ale co więcéj opinija publiczna powstaje przeciwko nim.
Przecież w téj okoliczności, zdarzenie było szczególne. Zajścia widocznie szukano, żądano go. Obrażony prawdę mówiąc, wyzwał tu obrażającego, a moje rozumowania dochodziły zawsze do tego wniosku, że utarczka między Fabijanem a Drakem była nieunikniona.
W tym czasie pokład był zapełniony tłumem spacerujących. Byli to wierni w strojach świątecznych wracający z kaplicy. Oficerowie, majtkowie i podróżni, zajmowali swe stanowiska, swoje pokoje.
O godzinie w pół do pierwszéj ogłoszenie o obserwacyi punktu było następujące:

Sze. 40′ 33′ N.
Dłu. 66′ 21′ W.
Bie. 214 mil.

Great-Eastern był tylko o 348 mil od punktu Sandy-Hook, piasczystego cypla otwierającego wejście do portów Nowego Yorku. Nie zadługo okręt powinien był wpłynąć na wody Ameryki.
W czasie śniadania nie było Fabijana na jego zwykłem miejscu, lecz Drake zajmował swoje. Chociaż hałaśliwy, wydawał mi się ten nędznik niespokojnym. Czy szukał w podniecaniu się winem, zapomnienia wyrzutów sumienia? nie wiem lecz oddał się częstemu spełnianiu puharów w gronie swych