Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/089

Ta strona została skorygowana.
81

Zdawało mu się, że podrósł na dwadzieścia łokci, zapewnie dla tego, że był reprezentantem łotra. Jego towarzysz, inny współbiesiadnik Drake’a był to jeden z tych handlarzy filozofów, którzy zawsze i wszystkiem handlują, cokolwiek byś mu przedstawił do kupienia. Doktór T... rozpoczął rozmowę, zrobiwszy napuszony ukłon, na któren kapitan Corsican zaledwie się odkłonił.
— Panowie — rzekł doktór T... głosem uroczystym — nasz przyjaciel Drake, człowiek, którego zasługi wszyscy cenić mogą, przysłał nas do panów dla rozmówienia się w sprawie draźliwej. To znaczy, że kapitan Fabijan Mac-Elwin, do którego tylko co chodziliśmy, wyznaczył panów obydwu „jako swoich przedstawicieli w tej sprawie. Myślę więc, że porozumiemy się, jak przystało ludziom dobrze wychowanym mówiąc o rzeczy draźliwej naszego poselstwa.”
Nie odpowiedzieliśmy nic tym osobistościom dozwalając im gmatwać się w swej „draźliwości.”
— Panowie, rozpoczął na nowo, niezaprzeczenie cała wina jest ze strony kapitana Mac-Elwina. Ten pan a nawet bez powodu, obraził godność Harry Drake’a w przedmiocie gry; później bez żadnej zaczepki, zrobił Drakowi największą zniewagę, jaka człowieka porządnego spotkać może....
Ta cała frazeologija słodziuchna zniecierpliwiła kapitana Corsicana, który przygryzał usta. Nie mógł dłużej wytrzymać.
— Przystąpmy do rzeczy — powiedział gwałtownie doktorowi T... który wszczął rozmowę. Po co tak dużo mówić? Sprawa jest bardzo prosta. Kapitan Mac-Elwin, podniósł rękę na pana Drake’a. Jest obrażony. Wymaga satysfakcyi. Ma wybór broni, cóż więcej?
— Czy kapitan Mac-Elwin przystaje?... zapytał doktór, zmięszany tonem Corsicana.
— Przystaje na wszystko.
— Nasz przyjaciel Harry Drake wybiera broń.
— Dobrze. Gdzie będzie pojedynek? W Nowym Yorku?
— Nie, tutaj na okręcie.
— Dobrze, na okręcie, zaraz, jeżeli panu o to idzie. Kiedy? Jutro rano?
— Dziś wieczór, o szóstej z tyłu okrętu przy wielkiem rudlu, który w tym czasie będzie pusty.