Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/098

Ta strona została skorygowana.
90

którym wyrwały się głośne wiwaty, dające się słyszeć z salonów. Błyskawice oddalone przerzynały gęste sklepienie chmur. Elektryczność gwałtownie zebrana, zasycała powietrze.
O dwadzieścia minut na szóstą przyszedł Harry Drake ze swemi dwoma sekundantami. Ci panowie ukłonili się, a ich ukłon został im dokładnie oddany. Drake nie wymówił ani słowa. Twarz jego wyrażała jednak, źle powściągnione rozdraźnienie. Patrzał na Fabijana wzrokiem nienawiści. Fabijan oparty o okno, nawet go nie widział. Zatopił się w głębokiem zamyśleniu, i zdawał się nie myśleć jeszcze o roli, którą miał odegrać w tym dramacie.
Tymczasem kapitan Corsican, zwracając się do Jankesa, jednego z sekundantów Drake’a zapytał go o broń. On pokazał mu ją. Były to szpady wojenne, z rękojeścią pełną zasłaniającą całkiem rękę, która je trzyma. Corsican wziął je, nagiął, przemierzył, i dał wybrać jedną Jankesowi. Harry Drake w czasie tych przygotowań, zrzucił kapelusz, zdjął ubranie, rozpiął koszulę; zawinął rękawy potem schwycił broń. Zobaczyłem wtedy, że był mańkutem. Korzyść dla niego niezaprzeczona, jako dla przyzwyczajonego strzelać się z władającemi prawą ręką.
Fabijan nie odszedł jeszcze ze swego miejsca, zdawało się, że te przygotowania nie jego się tyczyły. Przybliżył się do niego kapitan Corsican, trącił go ręką, i pokazał szpadę. Fabijan spojrzał na to błyszczące żelazo, i zdawało się, że wtenczas wszystko mu przyszło na myśl.
Wziął broń pewną ręką:
— A prawda — poszepnął. Przypominam sobie! I stanął naprzeciwko Harry-Drake’a, który zaraz przybrał postawę obronną. W tej przestrzeni ścieśnionej wpaść odrazu było prawie niepodobieństwem, trzeba było bić się na miejscu.
Zaczynajcie, panowie — rzekł kapitan Corsican. Zaraz broń zmierzyli. Od pierwszego starcia żelaza, kilka raptownych uderzeń z tej i tamtej strony, niektórych złożeń się i odpierań przekonałem się, że Fabijan i Drake byli prawie jednakowej siły. Wnosiłem dobrze o Fabijanie, zachowywał krew zimną, był panem siebie, bez złości, obojętny prawie na wypadek walki, z pewnością mniej wzruszony jak jego sekundanci. Harry Drake przeciwnie, na Fabijana patrzał okiem