cielem, dla przeszkodzenia, żeby cios nie padł na człowieka bezbronnego. Lecz Harry Drake, zdumiony, stanął także nieruchomy.
Odwróciłem się. Blada jak trup, z rękami wyciągniętemi zbliżała się do walczących Ellen, Fabijan z otwartemi rękami, oczarowany tem zjawaskiem, nie ruszał się z miejsca.
— To ty! Ty! — wykrzyknął Harry Drake, odwracając się do Ellen’y. Ty tutaj!
Szpada jego wzniesiona drżała, z ognistym końcem wyglądała jak miecz Michała archanioła w rękach szatana.
Nagle olśniewająca błyskawica oświeciła strasznie cały tył parostatku. O mało się nie przewróciłem, jakby uderzony piorunem. Błyskawice i piorun razem uderzyły. Rozszedł się zapach siarki. Wysileniem nadzwyczajnem przyszedłem mniej więcej do przytomności. Upadłem na jedno kolano, podnoszę się. Patrzę. Ellen wsparta na Fabijanie. Harry Drake, skamieniały, pozostał w tej samej postawie, lecz twarz miał czarną!
Czy ten nieszczęśliwy, sprowadzając błyskawicę końcem szpady, został wtedy piorunem uderzony? Ellen odeszła od Fabijana, zbliżyła się do Harry Drake’a, ze wzrokiem pełnym anielskiego spółczucia. Położyła mu rękę na ramieniu. To lekkie dotknięcie było dostateczne dla zachowania równowagi.
Ciało Drake’a upadło, jak massa bezwładna. Ellen pochyliła się nad trupem, gdy my przestraszeni odsunęliśmy się. Nieszczęśliwy i nikczemny Harry umarł.
— Zabity od pioruna! — rzekł doktór, chwytając mnie za rękę, zabity od pioruna! Acha! nie chciałeś pan wierzyć w pomoc pioruna?
Czy Harry Drake został zabity od pioruna, jak utrzymywał Dean Pitferge, czy też raczej jak zapewnił później lekarz okrętowy, że jakieś naczynie pękło w piersiach biednego, tego nie wiem. W każdym razie mieliśmy tylko trupa przed oczyma.
Nazajutrz, we wtorek 9 kwietnia, o godzinie jedenastej rano, Great-Eastern, podnosił kotwicę i robił przygotowanie,