Strona:Julijusz Verne-Miasto pływające.djvu/106

Ta strona została skorygowana.
98

chodzący na obszerny salon jak galeryja Dyjany, któréj zaokrąglone sklepienie, wsparte było na szeregu kolumn korynckich. Wszędzie był komfort i zbytek, dywany, sofy, kanapy, przedmioty sztuki, malowidła, lustra i gaz przyrządzony w małym gazometrze na statku. W téj chwili kolosalna machina zatrzęsła się i puściła w drogę. W szedłem na tarasy najwyższe. Na przodzie wznosił się dom świetnie malowany. Był to pokój sterników. Czterech silnych ludzi stało przy sprychach podwójnego koła rudla. Po przechadzce kilkuminutowéj zszedłem na pokład, pomiędzy już czerwone kotły, z których wychodził mały niebieski płomień pod naciskiem powietrza, wpadającego przez wentylatory. Nie mogłem nic widzieć na Hudson’ie. Noc zapadła, a z nocą mgła, „że oczy wykól”. Saint-John rżał w ciemności, jak straszny mastodont. Zaledwie można było dojrzeć, kilka światełek z miast położonych na wybrzeżach, i latarnie statków parowych, które przepływały wody ciemne i ponure z głośnemi gwizdaniami.
O godzinie ósméj wszedłem do salonu. Doktór zaprowadził mnie na kolacyją do wspaniałéj restauracyj, umieszczonéj w przedziale między dwoma pomostami, gdzie usługiwała armija czarnych lokajów. Powiedział mi Dean Pitferge, że liczba podróżnych na statku przewyższa cztery tysiące, a daléj, że pomiędzy niemi jest pięciuset emigrantów, umieszczonych w dolnéj części parostatku. Zjadłszy kolacyją, poszliśmy spać do naszego wygodnego pokoiku.
O godzinie jedenastéj obudziło mię jakieś wstrząśnienie. Saint-John zatrzymał się. Kapitan kazał stanąć, nie mogąc daléj płynąć wśród ogromnéj ciemności. Wielki statek, stanąwszy w odnodze, zasnął spokojnie na swych kotwicach.
O czwartéj z rana Saint-John rozpoczął swój bieg na nowo. Wstałem i poszedłem schronić się pod werandę z przodu statku. Deszcz przestał padać, mgła poszła w górę, okazały się wody rzeki, późniéj jéj brzegi; prawa strona brzegu ożywiona ozdobiona zielonemi drzewami i drzewkami, dającemi jej pozór długiego cmentarza; na ostatnim planie wysokie wzgórza kończące horyzont ozdobną liniją, przeciwnie na lewym brzegu, grunta niskie i bagniste! w łożysku rzeki pomiędzy wyspami, galijoty wyruszające z pierwszym powiewem wiatru i parostatki płynące przeciwko szybkiemu biegowi Hudson’u.