Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/104

Ta strona została przepisana.

Szli sami, jakby na jakimś pustem przedstawieniu po łuku olbrzymiej areny...
Zdało się Maryśce, że powinna do nich podbiec, coś zawołać... Potem wrócą do swych domów, w dalekich swych ojczyznach i opowiedzą: — W pewnym mieście, gdyśmy wracali tak zmordowani, wybiegła do nas młoda kobieta... Pamiętamy, — w fioletowej sukni... Jak fiołek...
— No i co? No i co? — Nie pobiegła do nich, lecz przeszła dalej obojętnie, wymachując niedbale ręką. Nieszczęśliwym ludziom niema końca i niech będą samotni...
Plantami, — bezmyślnie, żeby gdzieś wlec cały żal, żeby się zatrzymać na bocznej ścieżce i skubiąc listki krzewów, skubać żałobę swą...
Czuła, że rodzi się w niej coś, co nie ma żadnej drogi, i nigdzie nie dąży, — łagodna, cicha bezpańskość...
Maryśka zorjentowała się, że stoi na małym placu między kościołem Panny Marji, a świętej Barbary. Ciągnęło ją w cień wielkich budowli, poświęconych jakiejś wzniosłości...
Tutaj rano, gdy jest pogodny dzień — myślała — chodzą gołębie po bruku...
W starych niszach, w niespodzianych wgłębieniach, skąd, zda się, dniem i nocą tchnie cierpliwy mrok zapomnienia, pod gankami gdzie cień tensam śpi od wieków, wśród niepojętego rozumu brunatnych cegieł, zlepionych w proste srogie czoło kościoła świętej Barbary, leżało tak wiele, — wiele czasu...
Lampa elektryczna, wisząca w środku placu, rzucała duże światło. Maryśka stała pod nią, wahając się. A równocześnie zdało się jej, że lata, biega dookoła...
Zaczemże miałaby biegać?! Za czem śledzić, tak już obojętna, niczyja?! W głębokim żalu postanowiła, że musi sobie kupić psa, dużego psa i musi mieć laskę ze srebrną rączką... Jak stary kawaler...
Oto, co się dzieje, gdy żonie zabiorą męża...
Do mieszkania weszła na palcach. Cicho, ukradkiem przed samą sobą. Było starannie uprzątnięte. — Nigdzie ani śladu wyjazdu.
W kuchni na kufrze spała Nastusia w ubraniu. Widocznie czekała na panią. Maryśka kazała jej iść spać.
Zapaliła światło w jadalni. Wszędzie porządek, uboga gładkość i cisza. Tylko na biurku czekały papiery Zdzicha, tak, jak je Feluś w południe rozrzucił był.