Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/105

Ta strona została przepisana.

To się zaraz ułoży.
Rozebrawszy się w pokoju jadalnym, z suknią przerzuconą przez plecy, przeszła do sypialni.
Feluś spał cichutko, obrócony do ściany, z piąstkami pod nosem. Maryśka pochyliła się nad nim, chłonąc spokojny, równy oddech. Można się było zasłuchać weń, jakby w daleki szelest wiosła po cichej, pogodnej wodzie.
Wzięła fotografję Zdzicha ze swej toaletki i przyczepiła nad łóżkiem Felka.
Niech ojciec czuwa nad synem...
Następnie postanowiła się umyć, ale bardzo starannie i porządnie. Poszła z dzbankiem do kuchni pod kran. Ani się spostrzegła, kiedy już woda dawno się za brzegi przelewała, spływając z dzbana w muszlę, przeźroczystym fartuchem.
Maryśka zakręciła kurek. Dalekie szumy huczały w rurach wodociągu. Jak odległe oddechy pełne żalu i zupełnie rozumnego współczucia...
Nie można się gapić i zamyślać, cóż znowu!!...
Człapiąc z cicha pantoflami wróciła do sypialni. A gdy już wszystko było gotowe i ręcznik i mydło i parę kropel esencji kwiatowej w miednicy, zaczęła się czesać na noc.
Tak jak Zdzich lubił...
Przechyliwszy głowę ruchem mimowolnej zalotności w stronę ramienia, przez które spadał warkocz. I jak zwykle nieomal, z kochanego obowiązku, zaplatając włosy, patrzyła na fotografję Zdzicha, na toaletce.
Jemu jednemu wolno przecież widzieć, jak się odbywa ten wdzięczny wstyd, gdy się plecie warkocze i skręca włosy w ciemno złoty guz, na noc...
Zręczne jej palce przemieniały się szybko z suchemi strugami. Jeszcze dziś rano przy nim je rozplatała, tak stargane, zmierzwione po ostatniej nocy... Jeszcze dziś rano, Zdzich, jak zawsze w niedzielę i święta, wyskoczył z łóżka i podczas gdy spokojnie rozczesywała włosy, całował ją w plecy, skubiąc delikatny ich puch gorącymi ustami...
Oboje patrzyli w lustro, a ona spytała raz jeszcze: — Powiedz, rzeczywiście tak mnie lubisz?..
Nie odpowiedział. Widziała w lustrze że spuścił powieki i że wytoczyły mu się z pod nich dwie duże łzy...