Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/107

Ta strona została przepisana.

malutkie oczy zapłynięte, bezbrzeżnie znudzonym politowaniem...
Potem oboje ze Zdzichem będą na ślubie Felusia... Już starzy... Uczuła się tak daleką od wszystkiego, tak spokojną cichą, jakby już była babką...
Wróciwszy do sypialni składała długo swój fioletowy kostjum. Jutro wytrzepie go Nastusia, wyczyści i schowa do naftaliny... Ale dziś składa go Maryśka, bo się już tak prędko nie zobaczą...
O, — nie...
Palce jej spłoziły się długo wzdłuż szwów i po kręgach promieniejącej mory. Jedwab świszczał cieniutko i zgrzytliwie...
To był ładnie zrobiony kostjum i nie drogo...
Jakto ci panowie nazwali ją?.. Fijołek. Róża i fijołek. Więc Janina róża, a Maryśka — fijołek.
Oj osły, osły...
Przypomniała sobie, że ma jeszcze zrobić porządek z papierami Zdzicha na biurku... Dzieł jego dziś czytać nie będzie... Później, — gdy się wszelki sposób na tęsknotę już wyczerpie...
Poukładała tylko porządnie stronice, wedle cyfr, — zmartwiona... Niektóre Feluś przekreślił wielką niebieską pręgą...
Ale listy!.. — Zgarnęła je wszystkie razem do szuflady i tak przeniosła na łóżko.
Tu będzie miała dość miejsca, aby je porządnie rozłożyć i podzielić. Zdzich pisał do niej zawsze na blado fioletowym formacie, podbitym chrupiącą bibułką, ona zaś na małym zielonym, z niebieską wąską obwódką...
W miarę jak przeglądała te listy, ręce jej poczynały drżeć i wyrywał się z oczu, z piersi, z ruchów wszystkich, jeden jedyny powiew, — minionej doli, przebytego już snu... Coś, co otwiera w sercu ogromne piętra, zalane słońcem, po których toczą się białe łzy...
Przybywać jęły z malutkich kartek dalekie, drogie chwile, kiedyś szczęśliwe, dziś stroskane i nieśmiałe... Różne kłopoty, — ongiś rozbuchane, czemuż teraz takie potulne?.. Troskliwe zachody, — które miały zatrzymać czas... Żarliwe pieszczoty, w których słowo, kipiąc, za brzegi się przelać nie mogło...
A dziś, gdy oczy biegną po sznureczku liter, niespory