Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/109

Ta strona została przepisana.
III.

Dziś jestem sama... A wczoraj o tym czasie...
Dziś wychodzę, a trzy dni temu, o tym czasie, pakowaliśmy... Teraz jest wieczór, stróż komuś wymyśla na podwórzu, po ulicy jedzie dorożka, Nastusia szoruje garnki, a dwa tygodnie temu, w taki sam wieczór?...
Maryśka zaczęła ważyć, czas, przymierzać, przyrównywać do tego, co było, jest, będzie. W przypuszczeniu, w pożądanym prawdopodobieństwie, otwierały się jakieś dziwne możliwości... Czas przeszły, tak prawdziwy przecież, a i tak już nieistotny, soczystą obfitością roztrącał bieżące chwile i zabiegał drogę nieznanym falom przyszłości. Że w końcu, w najgłębszych nadziejach, w najserdeczniejszym wątku, mąciło się Maryśce... Czy wracać ma to wszystko, co już przeszło, czy też inne ma nadejść, nieznane?...
Jedynem w tej rozterce czasu lekarstwem było, że się wzięła ostro „za dom”. Postanowiła zabrać się wzorowo do wychowania Felka, wpływ jej musiał się wydatnie zaznaczyć na Nastusi. Na Nastusi, która w dzisiejszych czasach łatwo może pójść na złe drogi...
— Czy to tak trudno?...
Cały świat czyha, Maryśka czuła ten świat i na nią też czyhający. Dobrze, gdy tacy trzej panowie obskoczą ją, Maryśkę i zaczną krzyczeć — fiołek, fiołek!... Ale takiej Nastusi odrazu wywróci się w głowie...
Uważała się też trochę, jako sternik... Jak taki, nazewnątrz, powiedzmy, prywatny, ale wewnątrz, w domu, — bardzo rządowy i srogi kapitan okrętu...