Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/11

Ta strona została skorygowana.

chy czarnych kół błyszczały w obrocie, jak białe gwiazdy. Z boku, przy muzeum Sztuki, kurzył na ulicę i na cały jarmark olbrzymi kocioł z rozpuszczoną smołą. Niebieski, ostry dym karbował fale powietrza, osmalał strapioną twarz patrzącego z muru Matejki, sięgając aż do płaskich golasków, którzy byli wymalowani pod dachem budynku...
Na widok wielkiego ruchu, pstrych chłopów, bab, czarnych żydów, wozów, jarzyn, kwiatów, hałasu i jazgotu zaczął Feluś radośnie wymachiwać swym drewnianym kółkiem...
Pani Marja zmrużyła oczy od blasku słońca. Daleko, naprzeciw niej, w złotych drgnieniach kurzu wznosił się kościół Marjacki, skrzący szczerbami ciemnych cegieł, jakby był cały z bronzowego aksamitu. Niżej, zda się tuż nad szarem brukowiskiem Rynku, lśniły przewody tramwajów elektrycznych, niby srebrne struny, huczące głośno w siwem powietrzu.
Widok ten przepełnił jej serce nagłą, bezinteresowną wdzięcznością. Chciała, aby to i Feluś zobaczył.
Zadarł głowę do góry, ale nie mógł nic dojrzeć. Więcej go zajmowali chłopi w czerwonych i niebieskich kaftanach, kręcący się gwarnym polnym rojem w wąskiej ulicy i na placu.
Panią Marję pociągnęło trochę, żeby wejść na targowisko i popytać o ceny. Bo czy Nastusia nie bierze trochę za dużo koszykowego?...
Stanęła nad brzegiem gościńca i ważąc się z lubością na szpicach swych nowych pantofelków, zdecydowała w końcu, że lepiej być wcześniej w konserwatorjum. Weszła do bramy gmachu.
Dopiero na schodach spostrzegli, że chart cichutko idzie za nimi....
Feluś z krzykiem przytulił się do matki.
— Poszedł pies! Głupi pies! Poszedł!!!...
Zwierzę, jakby wichrem porwane skoczyło w tył.
— On już nie wróci synku... — Przystanęła na drugiem piętrze.
— Mamusia nie może iść tak prędko?
— Nie może. — Nie chciała się zgrzać i spocić.
— Co się tu robi mamo?
Za wszystkiemi drzwiami, we wszystkich ścianach poruszały się szybkie, dźwięczne głosy...