Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/111

Ta strona została przepisana.

Powrót Nastusi. Nastawienie objadu, odrazu rachunek. Objad bez leguminy, — dla Felusia przyniesione z miasta ciastko z kremem.
Do objadu ścieranie kurzów i jakieś gruntowne porządki.
Po południu listy, korespondencja.
Potem, Nastusia na spacer z chłopcem, — Maryśka zaś pracuje dla społeczeństwa, dla ogólnych celów, od czwartej do siódmej.
Kolacja. Mycie rąk. Lekcja czytania, rachunków, pisania z Nastusią. Przedtem już, Feluś spać ułożony. Potem samej czytanie, kształcenie się i spać.
Tak ułożony rozkład godzin nie przewidywał żadnych rozrywek i przyjemności. Bynajmniej. A jednak okazało się, że nie tylko był możliwy do spełnienia, lecz sam przynosił tyle niespodzianych radości! Czy mogła w ogóle Maryśka przypuszczać dawniej, że w tak drobnych, prostych i codziennych sprawach chować się może tyle pociechy...
Słusznie mówił Ciąglewicz te swoje wywody o rzeczach codziennych.
Pociecha ta, zda się powszędy we wszystkiem utajona, dotknięta silną tęsknotą, wybuchała, przedziwnym wirem zabłąkanego wesela... Rano, gdy regulaminowo o siódmej budziła Felka, wystarczyło, by złotą kudłatą głowę wychyliwszy, popatrzył na nią, a porywała go na ręce.
Był lekki, że się dziwiła, gdzie w nim jest i jak może tak mało ważyć, — tyle miłości?...
Zdawało się jej, że będą mijać dnie brzydkie, kuse, a tymczasem dziś, czy wczoraj, gdy podlewała kwiaty, obierając je z suchych gałązek, — uczuła, że jej pierś unosi kipiąca radość. Dlaczego?...
Dla niczego. Twarz Maryśki, głaskały liście i drobne włosy roślinek.
Albo, gdy w pogodne rano przychodzili z Felkiem do krakowskiego parku... Po drodze zawsze musieli trochę postać przy odwachu Strzelca.
Kręcili się tu nowi polscy żołnierze, w mroku drewnianej budy, uskrzydleni wilgotnym cieniem drzew. Dumny szyldwach, chodził tam i napowrót, podobny do wojennego wahadła przez słońce i przez cień...
Tak łatwo było teraz wszystko to „o Polsce“ Felkowi wytłomaczyć.