Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/117

Ta strona została przepisana.

taki odstręczający... Bardzo ci ładnie, obróćno się. Jakże to jest związane?
Janina była w dość długim fartuchu, wciętym w pasie. Bufiaste rękawy dochodziły do łokcia, odsłaniając przedramię. Biała chustka, opięta ściśle na głowie, otaczała jej twarz czystą, prostą ramą.
Ranami, chorobami, operacjami zasypała poprostu Maryśkę. Jak ktoś, kto znosi z najwyższym wysiłkiem te trudy, lecz cieszy się, gdy kogoś innego pognębić nimi może i oszołomić.
— Masz chwilę czasu — to odpoczniemy. Krzyża już nie czuję od tego dźwigania... A pamiętaj, że wieczorem gram. I jeszcze na dodatek wszystkiego ten Smolarski...
Poczęstowała Maryśkę tabliczką „znakomitej“ szpitalnej czekolady. Usiadły za stołem, podparłszy się na łokciach. Tak się jakoś zrobiło swobodnie, ciekawie, jakby sobie opowiadały na pauzie swe pensjonarskie sekrety...
— Wiesz, tylko, gdy jestem przy operacji, czuję, że jestem potrzebną na świecie... Dopiero przy tych najprostszych, najgrubszych służbach... Dopiero wtedy... Jak chcesz, idź na kurs samarytanek, spróbuj...
I między jednym a drugim przełożeniem kawałka czekolady, ze słodkiego już końca ust w jeszcze niesłodki, — całe kosze uciętych stóp, takich odchodzonych, odbitych...
— Nigdybyś nie pomyślała, jakie to straszne, gdy się widzi potem tych pięć palców i brud za paznogciami.
Maryśce mokły źrenice od tych okropności, ckliwe świerzbienie chodziło po plecach. To samo, ostrym głośnym miałem, szło chyba przez cały budynek.
— Najgorsze jest, że ci ludzie czują i do ostatniej chwili żyją nadzieją, rozumiesz? Mają swe interesy, prośby, nikt tego nie rozumie, zresztą w takim natłoku nie może to nikogo obchodzić.
Maryśka przeczyła głową, nie chcąc tego dalej słuchać. Całe jezioro rozpuszczonej, nieprzełkniętej czekolady wypełniało jej usta.
— A teraz dodaj do tego wszystkiego, — mówiła Janina, — korowody z tym Smolarskim...
Krata okienka na chwilę wypełniła się czerwienią, potem niebo nagle zgasło, a pręty żelaza stały się fjoletowe.
— Nietylko, że odprowadzanie aż na Salwator, wodzenie nad wodę, ciąganie na Wawel... Jednym słowem, — rozu-