Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/126

Ta strona została przepisana.

ście. Przyjechała na Salwator z Felkiem, Karowskiej nie zastała, ale stary był w domu. Różowy, energiczny... Był zaaferowany, nie miał czasu, teraz na nic nie miał czasu...
— Niech pani pomyśli, — mówił, — wyciągając naprzód ręce z przykrótkich rękawów swej alpagowej marynarki, — że jeszcze raz idziemy szlakiem powstańców... Ż naszego urzędu pocztowego wysyłam pakiety dla naszych żołnierzy do miejscowości, w której walczył i zginął w 63 roku mój ojciec. Nie myślałem, że dożyję tak pięknych chwil... Nie myślałem!...
Śpieszył się bardzo, musiał zdążyć na czas, „u nich“ na poczcie bardzo surowo. Nie mógł się narazić swym nowym przełożonym... Tembardziej, że to młokosy...
— Powiedzą potem, — tu oczy mu się zwęziły, cała twarz rozprysła w kreskach przymilonego uśmiechu, — tak, tak stary katorżanin, proletarjatczyk, swoje odbył, ale też już do niczego, zupełnie do niczego!...
Adolf, zawezwany przez ojca, zjawił się natychmiast, gotowy już do drogi, z zielonym pudłem, zawieszonym przez ramię, w grubej skautowskiej koszuli. Wązkie jego biodra opasywał szeroki skórzany pas, na którym ponawieszane były rozmaite przybory. — Maryśka nie rozumiała, do troczenia dzikiej zwierzyny, czy roślin, czy motyli?
Feluś patrzył na swego preceptora z zabobonną czcią.
Więc nareszcie ruszyli, Maryśka badawcza, ostrożna, przypominająca sobie różne sposoby pedagogiczne jeszcze od Zdzicha, na odgadywanie natur chłopięcych, — Adolf uprzejmie ku niej zwrócony i Feluś, którego Adolf prowadził za rękę.
Szli ogromną szumiącą aleją w stronę Kopca Kościuszki. Adolf pochylał się tak nizko, mówiąc do malca, jakby Feluś był głuchy. Z całego zachowania się młodego Katowskiego zrozumiała Maryśka, że jest przygotowane, a może nawet nakazane. Pytania zaś i odpowiedzi, że są napewno opracowane.
Adolf tak skwapliwie oddał się mentorskiemu zadaniu, że nie patrzył ani wprawo, ani w lewo, tylko jak sroka w kość, na głowę Felusia, której mroki miał rozjaśniać...
Tym pierwszym spacerem zmęczyli się i znudzili wszyscy troje. Maryśka wołałaby, by chłopcy chodzili razem z Nastusią. Felkowi nie byłoby wówczas tak markotno. Ale nie wypadało. Pocieszała się jednak, że dzięki temu