Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

Janina, przy fortepianie przyjaciółka profesora panna Stanisława.
Nagle począł Kałucki w obie strony szpikować powietrze zaciśniętemi pięściami, podbródki mu się zmierzwiły, po fałdach kawowych spodni zbiegały szybkie zmarszczki...
Śpiewacy głęboko wciągnęli powietrze...
Ździchowi zadrgał w źrenicach gorący znak porozumienia... — Spostrzegł żonę i syna. Ruchem brwi dał wyraz podziwowi (takie stroje, takie szyki!) lecz zaraz światło cieplutkiej radości zgasło mu w oczach. Pozostała tylko ostra iskra uwagi...
Podeszew profesora kłapała coraz wyraźniej, fortepian, wydobył z siebie mnóstwo tonów lżejszych, niż muszki, i nagle na niskiej nucie profesora rozlał się akord czterech głosów.
Było to tak piękne, jakby złota zorza wybuchła z piersi śpiewaków...
Feluś skrył twarz za suknię matki i upuścił kółko drewniane, które, na szczęście udało się w porę chwycić pani Marji.
Słuchając, patrzyła na męża z rzewną radością. Masz biedaku, za cały rok twoich sztubaków, godzin i zadań... I jeszcze dziś wieczór będziesz mieć twoje kotlety cielęce z mizerją... Aż mu się głowa kiwa od tego śpiewania... . A jakto uważać musi przy tych tonach i marszczyć czoło!...
Fortepian ucichł zupełnie.
Twarzy profesora nie można było dojrzeć, tak się świeciła od potu. Tylko w środku jego grubych policzków, czerniło się aksamitne kółko otwartych ust. Cały rytm kompozycji przebiegał mu ostrą zmarszczką w dół, po spodniach, a ważniejsze takty znaczyło odchylenie się marynarki.
Z jednego boku dziergały coś cienkie głosiki kobiece, zaś w przeciwną stronę ciągnęły dwa męskie i tenor Ździcha, mocny, jak szpagat.
Przestraszyła się, że mu się głos urwie, bo coraz wyżej intonował. Z ciemnej brody, razem z głosem wydymały się w górę kosmate, nabiegnięte krwią policzki, a z tych policzków wychodziły na wierzch poczciwe, niebieskie oczy... A przed tymi oczyma, uciekały, aż na szczyt białego czoła grube, twarde brwi...
I tak całą twarz natężoną, jakby coś zbierało coraz wyżej, aż ku tym srebrnym puchom które, płynące z okna światło, rzucało na włosy śpiewaków. Czerwone, niby lepkie od