Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/137

Ta strona została przepisana.

trza pustej masielniczki... Zepsuta sałata z pomidorów na spodeczku, torba papierowa z grysikiem — i już...
Tak, tak „Dolina bez wyjścia“, doskonale chłopcy rozumieją czas dzisiejszy, obozując w kuchni przy ognisku, — myślała w dorożce, po drodze do doktora.
Stare resory bujały ją przyjemnie, koń wiernie człapał po bruku. Z uczuciem odpoczynku i rozmarzenia, patrzyła na wysoko wgłębione granatowe niebo i rzędy kasztanów, silnie już wyrudziałych. Powietrze przesycone było wonną wilgocią, a na trawnikach plant połyskiwały w cieniu upadłe liście, jak złote łaty.
— Prawda, prawda, — uzmysłowiła sobie, — jakby od czasu wyjazdu Zdzicha teraz dopiero miała pierwszy raz czas na zrobienie tego spostrzeżenia, — prawda, że to już jesień idzie...
Na szczęście zastała doktora. Siedział za stołem i jadł kolację, z płachtą dziennika obok talerza. Zdyszana i zaaferowana przedstawiła mu rzecz całą. Potakiwał, jedząc dalej cierpliwie.
— Doktorze, doktorze, bo się gotowo zrobić jakieś nieszczęście!\
— No tak, tak, ale ta cała pani anamneza nic mnie nie obowiązuje, skoro nie wiem, który to miesiąc tej ciąży i wogóle jaki przebieg...
Temniemniej wstał. Wyszli z jadalni do pokoju przyjęć. Doktór zapalił elektryczne światło.
Jakby biała, chybka gotowość zabłysła wkoło na wszystkich kleszczach, instrumentach i szprycach niklowych, poukładanych za szkłem...
Maryśce odrazu wyschło w gardle. Usiadła na biało lakierowanym stołku, obok ginekologicznego łoża, ślizkiemi płaszczyznami i chwytem metalowych podtrzymań przysposobionego do poskromienia wszelkich ruchów.
Doktór stał przy szklanej szafie i wybierał z niej przybory. Składał je do grubej skórzanej torby.
Opadła Maryśkę niechęć i nuda... Tak samo musiał się zbierać, gdy przybiegł zdyszany Zdzich przed przyjściem na świat Felusia... Tak samo zbierać się musiał jakiś inny doktór do jej urodzin... Zapragnęła koniecznie zobaczyć kleszcze, któremi się wyciąga...
— Panie doktorze, jak to wygląda, bo mnie wyciągnęli na świat obcęgami?...