Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/141

Ta strona została przepisana.

powszechne cele, niech raz jakaś poszczególna rodzina ma też coś z tego...
Przygotowawszy sobie krótką przemowę, osłodzoną komplementami, poszła do Stanisławy. Lepiej od niej zaczynać.
Przyjęła Maryśkę w ciemnym przedpokoju, z ołówkiem w ręku, nieledwie wymachując jeszcze takt. Z za ściany rozlegały się akordy fortepianu i gamy, ciągnione przez żeński glos z trudem pod górę.
— Ależ bynajmniej nie przeszkadza pani.
— Bo ja właściwie do obojga państwa, — do pani i pana profesora...
— Profesora?!!
Maryśka dowiedziała się teraz, że profesor już od dawna jest na froncie. W parę dni po odjeździe pana Zdzisława... Czy, „oni” mają naco wzgląd?! Taki głos, — taki głos... Poszedł, mam nadzieję do sanitarjatu, bo przecież ma skończone trochę medycyny... Ale służy przy pułku, pani kochana, przy X... tym pułku piechoty.
Maryśką aż wstrząsnęło... — Więc, tam, gdzie Zdzich! Są razem!...
Obie bardzo wzruszone, bez żadnego przejścia, padły sobie w objęcia.
Ale o żadnym koncercie nie mogło być już mowy.
Weszły do salonu. Maryśka zgodziła się zaczekać na ukończenie lekcji i później przy kawie naradzić się ze Stanisławą, która „mimo wszystko“ ma przecież stosunki w święcie artystycznym i może złoży coś innego. Możnaby na tym koncercie, skoro profesor, — mój Boże, — zaśpiewać przynajmniej parę jego kompozycji...
W salonie czekała swej kolei Janina.
— Ale nie sądź mego głosu z ćwiczeń i z lekcji — szeptała, przysiadając się bliżej do Maryśki.
— Nie, naturalnie, że nie. Bądź spokojna. — Maryśka, słuchając gam, toczonych w górę i w dół, ćwiczeń, obracanych na jednym, lub drugim akordzie, jak na śrubie — pogrążyła się w mętne wspomnienia pewnej chwili, leżącej, zda się, na samym brzegu dobrych czasów... Wspomnienia te, szły, tam i z powrotem, stopniami gam. Ostatni ów moment to było, gdy przyszła z plant do Konserwatorjum... Zdzich śpiewał w tym kwintecie, uniesiona głosem i radością twarz jego, tężyła się pod górę... Kałuckiemu aż się poła marynar-