Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/150

Ta strona została przepisana.

Nadbiegła Stanisława, czerwona od gorąca z jeszcze czarniejszymi zębami. — Powiedźcie, jak schudł nasz profesor! Jak zbiedniał! Przecież ledwie skóra i kości zostały!
— Istotnie profesorze, schudliście. — Ciąglewicz wydziwić się nie mógł, że w tak niedługim czasie można tak schudnąć.
Policzki Kakukiego zwieszały się z pod oczu poniżej ust, niby małe, zmięte torebki.
— Spokoju mi nie dał, — krzyczała Stanisława, bo pociąg nad nimi łomotał, głusząc głosy, — spokoju mi nie dał, że musi panią odnaleźć, że zaraz musi pani powiedzieć... Wczoraj dopiero przyjechał...
Maryśka oparła się o śliskie, czarne kamienie podstawy mostu. Jego łuk kamienny, huczący ciężkim kuciem kół i wrzaskliwą nieznaną pieśnią, zdawało się, że przepełnia całe jestestwo Miechowskiej, że wrasta w skronie, przetęża się w piersiach... Parę drobnych rozżarzonych węgielków gasło u jej stóp. Pokrywała je zwolna fioletowa siność aksamitna.
— Nic złego, nic złego, — śmiał się dobrotliwie Kałucki. — Z góry mówię, że nic złego... Stanowczo coś dobrego. Ach tak pani, wobec tego cośmy przeszli, ilu nas zginęło. — Mąż pani, Zdzisław, — mówię krótko — dostał się do niewoli.
Wszyscy umilkli... Maryśka nie odpowiadała... Pociąg przeszedł. Teraz słychać było wyraźnie doniosły wrzask obcej pieśni. Szło to z wagonów całą kurzawą.
— Co to znaczy? Co to znaczy, — pytała Maryśka, tak wyraźnie widząc dorożkę na gościńcu... Kilku przechodniów, błysk szyb, dachy pochyłe, tnące się płaszczyznami połyskliwego jedwabiu...
— Ach czemuż ongiś nie wzięli mieszkania za koleją!..
— To znaczy, że mam męża — i że go nie mam?..
Kałucki wziął ją za ręce. — To znaczy, że mąż pani żyje i że w każdym razie będzie żyć...
A potem, jakby nagle po spełnieniu ciężkiego obowiązku opadł ze sił. Ujął pannę Stanisławę pod rękę. — Jeśli jakie szczegóły, albo co, to panie się umówią... Zawsze służę... A i tak niedługo... — Wnet znowu z powrotem... — Zaśmiał się z tryumfującą przebiegłością. — I tak rozbici, tak całkiem rozbici...
— Kto? — Pytał Ciąglewicz spokojnie.
Ale Kałucki nie odpowiedział. — Daj stara ramię, — zwró-