Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/158

Ta strona została przepisana.

któż oceni, osłodzi, któż pojmie urok, cicho, a tak zasłużenie, leżących przy drodze kamieni?...
To też, gdy Maryśka, przejęta losem żołnierzy, — bo dobrze proszę pana, że ci ludzie są w pruskich mundurach, ale oni też mają żony i dzieci, nie mogę o tym nie pamiętać, — przejęta ogromem tego rozkazanego błąkania się po świecie, jęła nad nimi ubolewać, — Ciąglewicz sceptycznie się uśmiechnął.
— Nie nad nimi, — rzekł, z głęboką chrypą prostoty, — należy się litować, lecz nad nami... Tym wszystkim ludziom można zazdrościć. Niech pani zauważy z jakim entuzjazmem wrzeszczeli na swoich wozach... Jest to stary jak świat, ludowy entuzjazm noża. To — i przejazd kosami opatrzonych wozów Dawida wśród Filistynów, to identycznie ta sama chwila.
Aż się sam dziwił, jak obecnem się staje teraz wszystko, czego się kiedyś uczył.
— Proszę pani! Ludzie owładnięci tym ludowym entuzjazmem — to szczęśliwcy... Czy myśli pani, że gdybym wierzył w ten szał, nie rzucił bym się weń ze szczerą radością?!
Pierwszy raz widziała go Maryśka tak smutnym i skupionym. Spytała o przyczynę.
Podniósł wysoko brwi i uśmiechając się błędnie, zmiatał dalej niedopałkiem papierosa na kupkę popiół w popielniczce.
Wyglądało to rzeczywiście, jakby w jakiejś alegorji, bo za popielniczkę służył nieduży globus, który kiedyś spadł i ułamał się, — z jednej strony po kuper Szwecji i Norwegji, z drugiej — po cieśninę Behringa. Teraz służył na popiół. Ciąglewicz stukał niedopałkiem, a p, o częściach świata przelatywał szary skos cienia.
Mówiąc spokojnie o problemach siły, rozmiaru, oddalenia, przestrzeni, zastanawiał się równocześnie na tym olbrzymim oddaleniem, jakie stwarza cieniutki błam materji zszyty w spódnicę...
— Problem siły... Tak, tak. — Ciąglewicz nawiązał do wspólnego dzieła, pisanego ongi ze Zdzichem i zapytał co Maryśka robi z tymi rękopisami. Właściwie niektóre były wspólne...
Myśl, że te papiery zostaną tak sobie, na łasce pierw-