Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/159

Ta strona została przepisana.

szej lepszej Nastusi, trapiła Maryśkę bardzo. Niedość, że Felek je pokreślił...
— W tym dramacie rozważaliśmy razem ze Zdzichem przełomową chwilę w historji polskiej... Gdy Stefan Batory musiał się zgodzić dla panowania poświęcić miłość... Każdy z ludzi, biorących udział w teraźniejszej wojnie jest trochę takim okrutnym Stefanem Batorym... Tylko, czy ci, co walczą, osiągną jakieś panowanie?...
— A ci, którzy nie biorą udziału? — spytała Maryśka, uważając mimo wszystko branie udziału za rzecz zaszczytną, — pewna więc, że teraz upokorzy Ciąglewicza...
— Ci, którzy, nie biorą w niej udziału, — odpowiedział, mieszając dalej popiół w globusie, — to ludzie, którzy kochają...
Zrobiło mu się tak sucho w gardle.
Nie wiadomo dlaczego, zdał się jej Cięglewicz teraz takim samym, jak wtedy na dworcu, gdy Zdzich odjeżdżał. Może dlatego, że wtedy był rumiany i pogodny, choć było tak smutno, — teraz zaś mówił sam smutne rzeczy, z uśmiechem pogodnym i rumianym.
— Tak, tak, — rzekła, aby jakoś rozwiązać tę sytuację, — ja też nie wiem, co zrobić z tymi papierami?...
— Jest to przecież wszystko, co po człowieku zostaje, wymknęło się Ciąglewiczowi. — Dodał też zaraz: — Pani też nie wie, co się z panią może stać...
Pochlebiało jej, że istotnie niewiadomo, co się z nią stać może.
— Co do mnie to jestem pewien, — rzekł jeszcze, — że u mnie, że u nas, nic się nie zmieni...
— Tak jest, oddam je panu.
Leżały w sypialni, w komodzie, na wierzchu. Ciężko było pozbywać się tego, ale zdrowy rozsądek nakazywał.
Tyle już pochłonął, tyle już zniszczył ten zdrowy rozsądek! — Najmilsze rzeczy leżą upakowane jak śledzie w beczce, najukochańsze graty i graciki upycha się doprawdy, jak kapustę, chrzęszczące wnętrza koszów tyle chłoną, że wszystko jedno...
Zgasiwszy światło już miała wracać, gdy przyszło jej na myśl, że masa dymu jest w mieszkaniu. Otwarła więc okno, pozbawione firanek, dziwnie przytomnym prostokątem obejmujące noc.