Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/161

Ta strona została przepisana.

Był pewien, że przyjdzie mu teraz wypić kielich goryczy do dna, do ostatniej kropli, łącznie z tym nieuniknionym, — „za kogóż mnie pan ma”?
I przyszło to!
— Nie kocha mnie pan i obraża... Więc wogóle, za kogo mnie pan bierze!
Ale Ciąglewicz, ten właśnie moment uznał za najlepszy dla swej odsieczy.
— Proszę mi przebaczyć, — zaczął. — bo jestem nieszczęśliwy... — Nie było rady, coś za coś.. — Przedstawił więc jej w bardzo czarnych kolorach swe życie domowe... Żony nie kocha... Ona go nie rozumie... Są, — tylko dla dziecka... Dla Magdusi... Ma szacunek, — ale nic nie czuje... I wogóle... Całe życie pokutować dlatego, że ktoś raczy pochodzić ze wsi i że ojciec tego kogoś raczył przepić swój duży majątek! W Maryśce tyle życia!! Tyle zaradności i poezji!... Zresztą, czy się kiedy wie, — dlaczego?... Wie się, — „że“ — i to jest szczęście...
Mówił to wszystko długo, ze złamaną boleścią w głosie.
Za cenę zwierzeń, wielkich niedyskrecji, tyczących jego osobistych spraw, dała mu Maryśka rozgrzeszenie.
Rozstali się, jak przyjaciele, do jutra na dworcu, — nic panu nie pamiętam i niech pan będzie dobry dla żony.
Zaś na drugi dzień, na dworcu, Ciąglewicz dał jej kwiaty i jedną tylko aluzję zrobił, jedną jedyną, zresztą całkiem dyskretną: — Widzi pani, jak dziś poprostu wyglądają te nasze tajemnicze szyny wczorajsze?... — To jedno prawda, że się w sztywnej formule żegnamy i tak samo w sztywnej witać się będziemy...
Szyny były mokre, ciął śnieg z deszczem, — ludzi na dworcu pełno, szarych, oberwanych, ubogich, jakby kto toboł ogromny z gałganami rozsypał. Pociągi się myliły, zajeżdżały, odjeżdżały. Łączono je w długie tasiemce, to znów członkowano, bez żadnej widocznej potrzeby.
Maryśka z gromadką swych znajomych przesiadła się już kilka razy niepotrzebnie, błagając nadaremnie posłańców o pomoc. Ostatecznie dźwigali za nią toboły panowie, Ciąglewicz, Kałucki, Smolarski i profesor Ramkie, który się wziął nie wiedzieć skąd, a jechał w góry, tam gdzie Maryśka, bo pochodzili z tej samej miejscowości.
Przy każdej zmianie miejsca wywracał się z kufrem na stopniach wagonu. Bo deszcz padał. Ramkie miał szyby ćwi-