Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/167

Ta strona została przepisana.

woli, lecz ciągle bez wypoczynku wyciągają członki ze stawów, — że trzeszczy, trzeszczy, trzeszczy...
Gdy Feluś przestawał dręczyć ją uwagami, zapatrywała się Maryśka i siedzącej niewygodnie na koźle zdawało się, że jest wplątana w wędrówkę, obłąkaną zgoła...
Bowiem naprzeciw wozów, idących pod górę, szły z góry inne, pełne połamanych sprzętów, uszkodzonej broni i rannych żołnierzy...
Patrzyła łzawiącymi się z zimna oczyma, zawinięta w ten pled od Smolarskiego, z Felusiem na podołku... Obok, ścieżką szedł Smolarski w jesiennym paletku, z dużym szarym nosem, na piersi opuszczonym... Gdzieś wyrwał jakiś kij i podpierał się nim, jak apostoł. Parę kroków przed Smolarskim kroczył w „zakoconych“ spodniach i w berlińskim palcie granatowym Ramkie, niosący w białej rękawiczce wełnianej czarną trumienkę ze skrzypcami.
Patrząc na to wszystko, myślała Maryśka, że bardzo cierpi i że jednak, chociaż się o tem w biblji tak miło czyta i w kolendzie tak miło śpiewa, — to jednak ta ucieczka do Egiptu — nie było byle co... Tylko, że Maryśka nie jechała w obce strony przecież, a w swoje — rodzinne.
Do matki!
Czeka ją tam ciepły piec, pościel świeża, kawa w garnuszku i to, że myśleć już za nią będzie kto inny, choć przez kilka pierwszych dni...
Nie jechała w obce strony, a przecież z uczuciem tak dziwnej obcości... Bo ja pewno, jak zawsze, za szlachetna jestem, — złe zapominam, dobre tylko pamiętam...
Wyjechała stąd panną z „masą“ pieniędzy w woreczku zamszowym na piersiach, z kufrem prześcieradeł, obrusów i wszelakiej, — zobaczysz, nigdy niezdartej bielizny, — ze — swą wyprawą... I z lekkim pośpiechem z którym nie równa się nic... W rozczulonych myślach, pełnych wdzięczności wypisywały się wówczas, w miarę mijania starej drogi, stanowcze postanowienia. — Ż za parę lat z resztą dobytku po ś. p. ojcu, poczmistrzu, wyjedzie tak za nią jej matka do miasta, — „do mojej córki, pani wie jej mąż, ten profesor“...
Tymczasem... Tymczasem nie odszukać radości wśród dawnych, znów odnalezionych miejsc, niebo ołowiem legło nad górami, ślad się rozmiótł za mężem kochanym, — żona i córka wraca otulona darowanym pledem, w gromadzie