Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/169

Ta strona została przepisana.

Już na całej długości marszu rozlegały się wściekle przekleństwa, koniki łomotał i tłukł, kto w boga wierzył...
Maryśką trząsł dreszcz zimna i przerażenia...
— A wie pani, — rzekł Ramkie, zbliżywszy się do wozu, — właściwie będą teraz nadzwyczajne czasy!... Patrzył, jak na białej, nakrapianej skórze mierzynków występują wciąż nowe pręgi uderzeń... — Czasy o tyle nadzwyczajne, że masę antyków wyjdzie na światło dzienne...
Spojrzła na niego, dzwoniąc zębami z obrzydzenia...
— Przecież, intonował profesor Ramkie głosem cieńkiej — fistulki — jak się wszystko zmiesza, to wypłynie jeszcze dużo pięknych rzeczy...
Wskazał na okolicę, usianą domkami... — Ludzie mają... Po strychach, po komodach, sami nawet nie wiedzą, co mają...
Któryż to już dzień, zamęczał ją swemi ideami o zbieraniu i skupywaniu starożytności! Maryśkę już w dołku zaczynało ściskać, gdy o tem mówił... Jeszcze ten chłop tak wali tu te konie!
Zeszła z kozła, proponując Ramkiemu zamianę? Teraz ona szła bokiem drogi za Smolarskim, a Ramkie w pled zawinięty, jechał na koźle z chłopcem i pudłem od skrzypiec na kolanach, podobny do rudej małpy...
Nareszcie przewalili przez ostatnią górę i już, już zaraz będą na miejscu!... Czas wielki, bo śnieg zaczął padać. Nawet niewiadomo kiedy, wszystko poczęło drżeć w ustawicznym przelocie małych, puszystych płateczków. Biały mrok rojem niezliczonym zakłębił się w dolinie, starły się ostre szczyty lasów, dachy chałup zaległa nieprzerwana kratka.
Teraz, nieomal u celu drogi cieszył Maryśkę ten śnieg. A kiedy pierwszy raz zimna biała gwiazdeczka dotknęła jej rzęs, — jakby ją ucałował w powieki wyglądany odpoczynek rodzinnych miejsc...
— Chodź Felusiu, chodź razem z mamą, rozgrzejesz się... Chciała, żeby się babci zaprezentował rumiany. — Chodź Felusiu, chodź, idziemy do babci...
Wraz z tymi słowami objęła Maryśkę dobra powaga życia i jego przemian i narastającego starszeństwa pokoleń w pośród tych samych wciąż miejsc... Nadzieja, idąca z tysiąc razy przebiegniętych drożyn i z tysiąc razy już przebytych chwil...