Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/170

Ta strona została przepisana.

— Patrz Felusiu, — widzisz ten dach czerwony tam, nad wodą?! Tam mama, gdy była tak mała, jak ty, chodziła do szkoły... A babcia była wtedy taka, jak dziś mamusia...
— Ale babcia nie jest mamusią?
— Nie, — uspokoiła go Maryśka, — babcia jest babcią.
— Widzisz ten mostek, — będziemy iść tamtędy...
— Tak daleko, — westchnął, dając sobie obetrzeć zmarznięty nos.
— To już niedaleko synku, — niedaleko... Więc widzisz ten dach, — tam będziesz dziś spać u babci...
— A śnieg wciąż będzie padać?
Nie odpowiedziała mu, nie rozumiejąc związku jednego z drugiem, zajęta miłym tokiem wspomnień... Łuszczyły się one ze schylonej troski małych dachów, z krzywych ścieżyn, z kosmatych wierzb i rzutem lekkiego rumieńca wionęły przez szary śnieg na twarz Maryśki...
— A gdzie oni będą spać, — pytał Feluś, wskazując żołnierzy i woźniców. — Oni też muszą gdzieś spać?
— Bardzo słusznie, — zaskrzypiał z wozu Ramkie. — boję się, czy przypadkiem nie skorzystają z zaproszenia Felusia i nie zanocują u nas w miasteczku. — Wie pan, — zwrócił się do Smolarskiego, którego, jako bezdomnego na razie, traktowali oboje nieco protekcjonalnie, — nie mam dobrych przeczuć co do naszego noclegu...
Smolarski wzruszył ramionami... Nic go to nie obchodziło. Od czasu, — do czasu jeszcze opiekował się Maryśką, jako ostatnią pozostałością doczesnego swego życia... Oderwał się nareszcie od Janiny i niesie swą duszę w belferskim płaszczu, pod spinkami tombakowemi, które ślad czarny zostawiają w gorsie koszuli, — niesie swą duszą Ojczyźnie...
Wozy znów stanęły, bo trzeba było dać drogę patrolowi Huzarów, którzy całym szwadronem nadjechali z tyłu.
Przez ten czas wyjęła Maryśka z podróżnego wora swój kołnierz. Duży kołnierz z czarnego lisa, za którym zeszłego roku zlatali ze Zdzichem cały Kraków. Do kołnierza przypięta była czerwona, atlasowa krawatka Felusia i nowe włóczkowe rękawiczki.
Teraz, przed miasteczkiem, czyniła pośpiesznie Maryśka tę paradę, nie chcąc, by się matce wydali nadto ubogimi... Och nie, — jak długo nie było wojny, wszystko szło znakomicie!...