Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/171

Ta strona została przepisana.

Właśnie związywała z powrotem swój wór, oparta o drążki podwody, — gdy z daleka, z daleka, wybuchły cztery uderzenia... Jakby się coś w niebie oberwało...
Maryśka zbladła, Ramkie błysnął szkłami cwikiera, Smolarski otworzył szeroko usta...
Ucichło... Przez parę sekund nic nie było słychać, tylko chrobotanie żelaznej konserwy, z której woźnica wybierał pazurami zmarzniętą siekaninę. Nagle znów niebo jęknęło sześć razy.
— To nic, — rzekł Smolarski, — strzelają...
— Ale, żeby tak do nas nie strzelili...
— Nie strzelają tam, — uspokajał Ramkiego Smolarski, — gdzie tyle wozów i trenów.
Ramkie z wdzięcznym szacunkiem spojrzał na szeregi biednych podwód...
— To baterje tak grzmocą, — dodał jeszcze Smolarski.
Ruszyli dalej, już do miasteczka. Pełno tu żołnierzy, wozów, blach z napisami, wiszącymi nad drogą, wielki samochód przed gminą... Gdzie tu kto kiedy widział samochód?!
W głównej uliczce pożegnała się Maryśka skwapliwie z Ramkiem, który mieszkał w sklepie, u ojca.
— Pani zobaczy, jak rozszerzyliśmy nasz interes, teraz to istny Hawełka!
Odetchnęła, gdy zniknął w czarnej sieni swego parterowego Hawełki, oklejonego pstrokatymi plakatami.
Na rynku, jak w jarmark, buda przy budzie i złote kręgi roztaraszonej słomy.
Serce jej tak biło ze wstydu!! Nie chciała, by ją ktoś zobaczył przy tych trenach!...
Apteka. — Mieszkanie doktora... — Sąd... W sądzie wszystkie szyby wybite, czy co?! Dobrze że śnieg pada, — ludzie siedzą w domach...
— Zaraz Felusiu, jeszcze trochę pod górkę... Zaraz będzie szkoła, a w szkole! — Panie Smolarski zapewne pozna pan budynek, — żeby pan tam zładował rzeczy...
Sama poszła naprzód z Felkiem...
Cóż to się działo w szkole?!...
Na brukowisku przed oknami stał stół... Ależ ich stół, z saloniku, politurowany na bronzowo! Obok trzy fotele, te czerwone pluszowe fotele, o nieugiętych, kamiennych pufach...