Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/172

Ta strona została przepisana.

Płatki śniegu igrały lekko po błyszczącej politurze, na pluszowym, pufie siedział Amroży, przygłup wiejski a zarazem tercjan szkolny i zawiązywał coś w rogoże, co mu się wciąż z rąk wymykało... Poodal, niby olbrzymie dynie białe, widniały dwa toboły bielizny, związane prześcieradłami... Zielony wazon ze sztucznym bukietem niebieskich gwoździków... — Na komodzie, szarzejącej nagim, pajęczyną obrośniętym tyłem, albumy skórzane, drukowany Chrystus na krzyżu, powiększony portret nieboszczyka ojca. Matka Boska z sercem przebitem, na śnieg otwartem. Dokoła komody duże kubły, nawet beczka na wodę, — wszystko pełne drobnych, gospodarskich statków, upakowanych pośpiesznie.
Maryśce aż władzę w nogach odjęło... Gdzież będzie dzisiaj spać?! Gdzież położy Felusia?! Gdzież się podzieją i odpoczną?! I jakże to tak, te rzeczy, pełne przeszłości i szacunku stoją na widoku publicznym, śnieg sobie po nich buja, a na fotelu gościnnym siedzi bezkarnie ten szkolny przygłup z wołami?...
Widać poznał Maryśkę, bo nagle uśmiechając się do niej siwemi szparami oczek, zaczął bełkotać, bić się w piersi, skubać za włosy i dyszeć radośnie... A potem zerwał się i upuszczając wielkie, w rogoże omatulone zawiniątko, z dzikim wrzaskiem skoczył do drzwi szkoły...
Maryśka nie wiedziała, co począć.., Nastraszony Feluś płakał przy niej, z tyłu drogą szły wozy. Słyszała, że Smolarski targuje się tam i zwala z trudem jej kufry...
Tymczasem zawiniątko, rzucone na ziemię rozwiązało się. Z rogoży wysunął się piękny jubileuszowy samowar miedziany, który jeszcze nieboszczyk ojciec dostał, idąc na pensję.
Teraz ta chluba zasługi, niby spiżowe popiersie jakiegoś domowego bóstwa, bez nóg rąk i głowy, toczyła się do rynsztoka.
— Łapże Felusiu, — łapże synku!
W drzwiach ukazała się matka, za nią kretyn w łachmanach, pokazujący palcami Maryśkę.
— Ach mamo, mamo! — krzyknęła z bezmierną ulgą.
Matka nie mogła odpowiedzieć, ręce mając zajęte. Pod pachami niosła książki do modlenia, z dłoni zaś sterczały jej maszynki do kawy, ze śpiczastemi nakrywkami, podobne do kapliczek przydrożnych.
— Ach — mamo, mamo, — cieszyła się Maryśka bez koń-