Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/182

Ta strona została przepisana.

Maryśka nic już nato nie odpowiedziała... Zrobiło się jej tak jak wtedy, gdy dowiedziała się, że Zdzicha wzięto do niewoli... Poprostu straciła poczucie czasu i miejsca... Dziwna uboga litość napełniła Maryśkę na widok siwego pasemka włosów matczynych, zakręconych wokoło, jak świński ogonek... Człowiek się jednak starzeje, — myślała, patrząc obojętnie na ów kosmyk — starzeje się, schnie, robi się mniejszy, węższy, aby się łatwiej zmieścić mógł w trumnie...
W piecu dogasało już. Trzeba zamknąć i zasunąć szyber.
Czuła, że pieką ją końce uszu, jakby palone żywym płomieniem. Przepadło w nim nagle, bezpowrotnie przepadło jej dzieciństwo... Jednego dnia, jednego wieczoru, u jakichś żydów... Wszystkie kromeczki chleba z masłem i z miodem, pierwszy sznurek koralików, pierwsza branzoletka srebrna z granacikami w kształcie serca, wszystkie godziny, przebawione na przyzbie szkoły w słońcu... Wszystkie ukrywane przez matkę sekrety... I ojciec, stary pan poczmistrz, którego chyba nie kochała matka?!...
Maryśka, zdmuchnąwszy świecę, jęła cichutko rozstawiać cieniutki parawan japoński, aby zasłonić łóżka. Bo pewno zaraz ten rudy przyniesie ciepłą wodę...
Potem usiadła przy dogasającem ognisku... W jego ostatnich ciężkich błyskach chwiał się bielony pokój, rozpalały się i krzepły rzeźbione na meblach bronzy, sztylet światła spłoził się po zimnych politurach...
A haftowane na błękitnym jedwabiu parawanu, dziwne, wymyślne bociany gasły i mierzchły coraz bardziej... Maryśka patrzyła na nie z bezmiernym smutkiem, — jakby z tymi bocianami odlatywała w mrok najdroższa wiara jej dzieciństwa...
Nareszcie Ramkie przyniósł tę wodę.
— Jaki romantyzm, — wskazał na pokój, śmiejąc się przez szkła ćwikiera. — Wrócił Smolarski, proszę pani, — nigdzie kulawego psa... Ale powiada, że Strzelcy tu walczą, gdzieś niedaleko... I Piłsudski... Ładny gips...
— Dlaczego — ładny gips, co to znaczy?...
Ramkie wskazał oczami na meble: — Rosjanie ich pobiją a potem będą się mścić na dobytku mieszkańców...
— Wstydź się pan!
Uśmiechnął się i schował swą szeleszczącą, jak wycior głowę, za drzwi.
Zaczęły się dnie nudne bardzo i uciążliwe. Ruszyć się