Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/187

Ta strona została przepisana.

nowicie cały swój sklep, schowany w starej szufladzie pod łóżkiem.
Teraz nikogo niema, a niewiadomo, kiedy znów kto będzie... Stary Ramkie kazał synowi zapisać się do straży obywatelskiej. — Dostaniesz taśmę na rękaw i będziemy spokojni.
Maryśka poszła z profesorem. Chciała trochę odpocząć od tego domu, od matki wiecznie dąsającej się z wyżyn swojej „biernackości“, od Felusia, którego młody Ramkie zamordowywał pieszczotami. Postanowiła mu teraz zwrócić na to uwagę.
— Kiedy nie mogę się powstrzymać, — usprawiedliwiał się. — Ja bardzo potrzebuję miłości i ciepła... Myśli pani, że mi wystarczają moje antyki i katalogi?
Opowiadał jej o miłości, i cieple, jakiego potrzebuje. — Niech pani wie, że to są rzeczy, wobec których ustaje wszystko inne... Wtedy nikt nie czuje, że do jakiejś rasy należy, — albo coś takiego... Bo tu chodzi o wieczność...
Zadychał się, aż ustawał na drodze... Słowa mu się skręcały w rzadziutki ulepek, to znów płynęły skore, suche, miałkie, jak kaszka...
— Tu chodzi o wieczność i należy się pozbyć wszystkich, w tym kierunku, powiedziałbym psychicznych dolegliwości... Najlepiej czują to i rozumieją dzieci... Bo to nieprawda, żeby dzieci były nierozbudzone pod tym względem i niewinne...
— Tembardziej nie powinno się ich rozbudzać...
— Kiedy one, proszę pani same się rozbudzają... — Zatrzymał ją przy murze: Kto nas rozbudzał? — śmiał się wirując zielonymi oczyma nad rozpryskiem uśmiechniętych zmarszczków, — kto nas rozbudzał — a jednak byliśmy wcale nieźle rozbudzeni...
Maryśce robiło się gorąco... Czyżby rzeczy wiście Ramkie pamiętał — i prowadził do tego wspomnienia?...
Szli pod górę, zgnojonemi aureolami okrągłe wydeptanej słomy. Mijali ich wciąż jacyś biedni ludzie, niosący przed sobą, niby wypuszczone kiszki i wnętrzności, — toboły i ciężkie węzły dobytku... Żydzi, chłopi, mężczyźni i kobiety.
— Przed kim uciekacie, przecież tam nikogo niema?!
— Aha, — niema!...
W aptece, gdzie się Ramkie zapisał do straży, też nie-