Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/189

Ta strona została przepisana.

swoją komendą, — owszem ma... Dobrze walczą, dzielne chłopcy, dobrze...
Poczem znów utkwił przebaczające spojrzenie w dal...
Nisko, naprzeciw wielkiego lasu leżały długim rzędem, jakby czerwone krople krwi. Byli to dragoni pana pułkownika.
Zaczęła się wkrótce strzelanina. Z czerwonych kropek, raz poraz śmigały złote promyki...
— Proszę, — chce pani zostać, bardzo mężnie... Proszę, — proszę...
Rozstawiono mu składane krzesełko, na którem usiadł z całą odpowiedzialnością — i po chwili patrzenia przez lornetkę klasnął w dłonie.
— Wereszczagin, — pomyślała Maryśka, — Napoleon pod Moskwą, — że też to człowiek własnymi oczyma ogląda!...
Ze świty wyskoczyło dwóch żołnierzy. Jeden trzymał długi, podobny po nowiutkiego naboju armatniego termos, drugiemu zwieszały się przez ręce, niby wędzone wymiona, troki, odpięte od siodła.
Robili wszystko bardzo sprawnie, jakby służenie do rytualnego obrzędu... Jeden nalewał ze szrapnela herbatę, drugi na mankiecie, by niedotykać ręką, podawał bułeczki z szynką.
Pułkownik poczęstował Maryśkę herbatą, sam zaś z dostojną cierpliwością jadł szynkę, której połyskliwe płaty darły się szybko w jego mocnych zębach.
Oficerowie przypatrywali się z posłusznem namaszczeniem jedzącemu.
Maryśkę opanowała radosna myśl, że jego spokój jest doprawdy gwarancją ocalenia ich wszystkich... Bóg wojny... Mimo huku wystrzałów cisza zdawała się panować w pobliżu pułkownika, a chrzęst jego szczęk i suchy trzask trącających o mankiety spinek, nabierał doniosłego znaczenia...
Na polach nic się nie zmieniało. Od czasu do czasu przylatywał żołnierz z meldunkiem. Aż gwizdało w nim od pośpiechu, strachu i gorliwości...
Pułkownik brał kartkę między długie fioletowe palce i czytał. Twarz mu nabiegała purpurą, a zmarszczone podgardle drgało szybko...
— Also dort sind schon Russen! — Russen... — Rozmyślał, przeginając z boku na bok sztywne kolano.