Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/190

Ta strona została przepisana.

Złote przecinki czerwonych kropek majaczyły wciąż na tej samej linji.
Gdzież się Ramkie podział?...
Strzelanina wzmagała się. Nagle pułkownik strzepnął palcami.
Z dołu szedł jakiś inny żołnierz, nie austrjacki.
To był Strzelec!!
Wyprężył się. Rzemienie na nim stęknęły, ciężką bronzową łapą wyciągnął z mankieta kartkę i podał ją pułkownikowi.
Maryśka patrzyła na niego z niemym zachwytem... Na czapce miał orzełka, — ciężko spracowane ręce, wymięty płaszcz... Każdy jego ruch przypominał jej wszystkie obrazy, wszystkie książki, wszystkie wiersze, jakie kiedykolwiek w życiu czytała!...
Tymczasem pułkownik zaskrzeczał coś raz i drugi...
Wszyscy znaleźli się na koniach... Pod lasem czerwone krople zbiegły się w wielką plamę... Nagle zjawił się na drodze cały rój złotych grzebieni. Teraz te bliskie zbiegły się z tamtymi, pędząc z trzaskiem i hukiem ku miastu.
Maryśka stała jeszcze długo na górce. Nikogo nie było widać tylko na śniegu złote iskry wystrzałów. Jeśli ci odeszli, to pewno teraz tamci zostali... To już Polacy strzelają... Smutek ją ogarnął... Znów się dzieje to polskie powstanie... Dobrze, że przynajmniej Austrjacy nimi komenderują... Nie stanie się nic takiego, strasznie znowu szlachetnego, za coby potem ludzi wieszano hurtownie...
Zawróciła z powrotem.
Tu też wojsko! Z ulicy na plac, w bronzowym złocie ostatnich promieni słońca, szły naprzeciw niej przez staraszony śnieg, szare czwórki całej kolumny Strzelców. Wychodziły ściśnięte z pośród domów i parkanów.
A przed parkanami i na nich w głąb ulicy!!! Jakby stare płoty, w objawieniu radości, zakwitły ramionami, pełnymi owoców!...
Z obu stron, w rękach, w koszach, w fartuchach podawano żołnierzom chleb, sery i jabłka. Rzucano je w środek szyków, wpychano do kieszeni.
Maryśka biegła lekko przeciw kierunkowki czwórek, w pośród głośnych słów żołnierskiego humoru, mimo płaczu jakiejś czarnej starowiny.. Naprzeciw szarego gzymsu