Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/191

Ta strona została przepisana.

piechoty!! I białych orzełków, mimo koszów z jabłkami rumianymi, jak maluśkie, wesołe słońca radości...
W domu zastała Smolarskiego i Zatorskiego!... Gdyby nie jakieś resztki ceremonji rzuciłaby się im na szyje... Nie jako mężczyznom, ale, jako Polakom...
Trzymając jej ręce w chropawych, oliwkowych łapach, dziwnie pachnących (stajnią i poświęceniem, powiedziałby Ciąglewicz), — dziękował Zatorski Maryśce za żonę...
— A wie pani, co jest?! niech pani zgaduje...
— Ach prawda! — więc córka?!
— Otóż nie córka, a właśnie syn! Czwarty syn!... Będzie się nazywać Józef, na cześć Komendanta.
Opowiadali, razem ze Smolarskim, piąte przez dziesiąte, jak się zrobiło, że się odnaleźli...
Smolarski ich odnalazł! Wogóle Smolarski wywiadowca, patryotnik, — pierwsza klasa!...
Maryśka jednak nie chciała nic słuchać o nim, ucieszona Zatorskim...
— A broda panu wyrosła! Jakoś pan i młodziej wygląda i starzej zarazem... Gdzieśmy się to ostatni raz widzieli, — pamięta pan?!
— Ostatni raz?... Pod Czarnym Osłem!! Dobre były czasy!
— Taką nam pan wtedy mowę wygłosił nastrojową!... A pamięta pan Kaluckiego, Janinę?!
— Ma się rozumieć! A mój doktorat?! — Śmiał się Zatorski. — Miał też człowiek wtedy kłopoty, — miał! Dalekobym zajechał teraz z doktoratem!...
Prosiła, żeby się rozgościł. Rozgościłby się chyba, ale razem z kolegami...
— Naturalnie, że z kolegami!
— Więc mówi pan, że się odbyło szczęśliwie?... Żona nie cierpiała bardzo?...
Zatorski nie wiedział nawet, czy cierpiała bardzo... Nie miał na to czasu... Akurat przechodzili wtedy przez Kraków z pod Uliny... Ledwo się wyrwał! Ależ ten Kraków!! Stanęliśmy na tych plantach, — Łazarze zawszawione... Tu Wawel we mgle, tu z pośród uwiędłych krzaków Grażyna nad Litaworem miecz do kamiennej piersi przyciska i ku nam się zrywa... Pies kulawy oddziału nie przywita, z boku kilku andrusów, a zresztą brzuchate profesory chodzą dookoła, jak zawsze... Wyrwał się z oddziału na parę