Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/197

Ta strona została przepisana.

— Nie dam! Żebyś wiedział, że nie dam!...
Obrazy wywijały się obojgu w rękach, rzekłyś sztywne skrzydła, któremi biło to jedno, to drugie... Między palcami przelatywał święty portret, głową do góry, lub w dół, a lakierowane, mieczami przebite serce przechodziło z rąk do rąk...
— Nic się nie stanie, — nic się nie stanie! — Piszczał w drzwiach profesor Ramkie, w bieliźnie. — Nie zabiera się tego przecież, tylko pożycza!... Nikt pani tego nie zje!
— Co się dzieje?! — krzyczała Maryśka, wciągając pod kołdrą spódnicę.
— Żebym ja jeszcze na jego sklep, na jego lichwę wywieszała mój obraz?!! Moje dzieci rodziły się pod tym obrazem, mąż skonał!...
— Naszego wojska już niema, w nocy poszli, biją się pod miastem — Rosjanie idą! Będzie pogrom!! — skrzeczał młody Ramkie.
— Na tym domu, gdzie mieszkam, nie na twym sklepie parszywym! Oddaj Żydzie!
— Ty sama, oddaj! U mnie mieszkasz!... U mnie!! Będziesz się patrzeć, jak mnie rżną?!.
Pani Biernacka zamierzyła się, by wyciąć policzek.
Stary Ramkie śmiejąc się tryumfująco, zasłonił się obrazem.
— Stanę przed domem, krzyczała, całemu światu będę wołać: Tu mieszka stary lichwiarz, żyd parch!!
— Wont, wont od lichwiarza, — zachrypiał Ramkie i skoczył z obrazami na podwórze.
Za nim Biernacka, profesor w bieliźnie, Maryśka.
— Puszczaj, puszczaj! — Krzyczała Biernacka, — na tym domu zawieszaj, na którym mieszkam, na tym przybijaj!... — Szara jej twarz nabiegła purpurą. Bosa, z gołymi ramionami, płaska, bez piersi, starczo wypięta, czepiała się wciąż Ramkiego, który bił obrazem, niby toporem...
Kule świstały po opłotkach, trzaskając o drzewo i dzwoniąc po kamieniach...
— Mamo, mamo, niech mama odda, — wołała Maryśka, widząc, że Feluś bosy, w koszulce stoi na progu i płacze.
Splątanym węzłem rąk, nóg wrzasków i sprzeciwów wpadli do sieni. I tu, — wszyscy naraz ucichli...
Pod drzwiami, jak kupa łachmanów leżał żołnierz. Am-