Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/199

Ta strona została przepisana.

nikiem... I czy kapral Dadak zagiął tam w bok ze swoją sekcją?... I żeby w trenie nie zaprzepaścili mu plecaka... Były tam spodnie nowe, wyfasowane niedawno.
Nie wiedział też, czy mu pasa nie skradli, gdy został trafiony... Byłto świetny, gruby pas, jeszcze strzelecki, ze szkoły w Stróżach... Gdzie się podziała czapka?! Był na niej orzełek strzelecki, szmelcowany jodyną, nad świecą, w Oleandrach... To się nie może zgubić...
— Moje rzeczy, — moje rzeczy...
Maryśka nie rozumiała, sądząc, że mu chodzi o jakieś utwory.
Dopiero Ambroży odgadł. Zdjął ze siebie płócienny chlebak Zatorskiego, wyciągnął z czeluści zanadrza pas, czapkę i położył obok rannego, głaszcząc, jakby to były żywe, zbiedzone stworzenia...
Zatorski, wyczuwszy palcami cały swój dobytek koło siebie, uspokoił się i opuścił głowę na poduszki.
Czuł wyraźnie dłonie Maryśki. Były zwinne i nie przyczyniały mu żadnego bólu.
Ach, jak dobrze być rannym!... Nareszcie starają się o człowieka...
Maryśka odwinęła Zatorskiemu bluzę, odrzuciła ciężką koszulę, zlaną krwią. Profesor Ramkie bał się, że zemdleje... Trzymał miednicę z letnią wodą i powtarzał dla dodania sobie ducha o purpurze... Wydobywa się ją z muszli murex, ciemno-fijoletowa zowie się ater, fijołkowa, hyanthina, (tę noszą tylko cesarze) krwista zaś, zowie się oxiblatta.
Przestępując z nogi na nogę powtarzał szeptem, — krwista zaś oxiblatta, oxiblatta...
— Tu dostał...
Ramkie pochylił się wraz z Maryśką, lecz nie patrzył...
— Oxiblatta, oxiblatta, oxiblatta...
Nie wiedziała, co teraz robić z tem... Chudy, bronzowy brzuch rysował się miękko wśród szmat. Od dołu, niby puszysty brzeszczot szedł czarny klin włosów ku pępkowi... Na prawo od niego patrzyło krwawe oko rany...
Maryśka musi to dobrze zapamiętać... By opowiedzieć żonie... Żonie, — jaknajdokładniej...
Coś przemyła, coś chciała poprawić, coś zrobić z tym brzuchem, — a zupełnie nie wiedziała jak... Może matka, może matka, — stare kobiety mają wprawę...