Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/20

Ta strona została skorygowana.

bów... Ani marchwi, ani buraków nie było przecież. Rosły sobie gdzieś dziko i nikt ich do niczego nie używał.
— Ależ to łajdactwo! — Kałucki zdetonował się zupełnie. — Ależ to łajdactwo. Czemuż nas o tem nie uczą?! Człowiek się już przyzwyczaił, kombinuje, wyobraża sobie!...
Smolarski stał dalej nieporuszenie, z otwartemi ustami. Śróciny jego źrenic, powleczone mgłą, drżały szybko, jak oczy ludzi, patrzących na prędki przejazd wagonów.
Z tyłu nadeszła Janina i uczennice.
— Panno Janino, wie pani, — wolał Kałucki zgorszony, — pan tu nam mówi, że dawniej wcale nie było ani buraków, ani marchwi!
I odszedł.
Uśmiechnęła się tak żałośnie, że mimo cały niesmak do tych spraw, spytał ją odrazu Smolarski, czy znowu miała jakie przykrości w teatrze, — Cóż tam znowu nowego?
— Co prawda wolałby ją wziąć pod rękę i iść cicho przez tę trzeszczącą od gwaru ulicę. A potem siąść na łące... Trzymać się za ręce i oddychać czystem powietrzem...
— Zawsze to samo, proszę pana, nie warto opowiadać... Doprawdy nie warto.
— Oczywiście nastawał. Oczywiście „tam“ urządzili się tak, by już nie mogła pobrać pensji za wakacyjne miesiące.
I cały pasztet skisłych plotek i bolesnych, dziwacznych nierealności. Jak się między tym stadkiem aktorskim wałkuje opasła, szminkowana krzywda, — jedni żreją, opychają się po gardła, drudzy, patrząc na to, oczyma przewracają z głodu... Zawsze tasama gwiazda w głębi dusznych korytarzy, w notesie dyrektora, w postnym uśmiechu sekretarza, — rola... Brnie się ku temu przez najdziwniejsze przeszkody. To administrator cię chce oślinić, to „bohater“ przestał ci się kłaniać... To znów błądzisz w ciemnym lesie grubych, radców miejskich, otoczonych ponurym mrokiem szacunku...
Wszystko od każdego zależy, ale nikt nie chce nic zrobić...
— Na tem polega najgłębszy sekret władzy, — rzekł z uśmiechem Smolarski.
— W końcu, — jakieś plecy kochanki dyrektora, podobno najpiękniejsze w całem mieście... — A ja nie mam żadnych pleców...
— Jakaż gra słów...
— Krytycy, — zjadają kosze ptifur na aktorskiej herbatce,