Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/202

Ta strona została przepisana.

ku papieru... A on chodził z tym papierkiem i jakoby przymierzał go do łąk, gór, do ludzi ruchliwych, wielkich skał, drzew szumiących i krzaków samotnych...
W cichej szarówce odbiegł go sen zupełnie... Z wyrazistą jasnością, jak zranżowane oddziały, wlokły mu się przed oczyma jego wiersze... Widział je na papierze swych zeszytów... Czuł, nieomal, martwy deseń liter... Śnieg zaczął padać na to wszystko, a z tego śniegu biegli ku niemu jego synowie, rozkładając ramiona!
Odbiło mu się nagle... Czuł, straszliwą mękę pragnienia... Teraz zrozumiał gdzie jest i co go otacza, — że umrze...
— Umrę za Ojczyznę i Wodza!! Dlatego leżę w śpiżarni, — dopowiedział sobie szeptem...
W tej chwili wybuchł w nim płomień niepohamowanego oburzenia, — krzywdy...
Cisnęli go już tak na śmietnik, do lamusa, do śpichlerza, — między worki żydowskiego magazynu... Przypomniało mu się niebieskie powietrze dzieciństwa... Złotemi literami wypisane przez safian czerwony: — Ali Baba... Worki złota... Worki turkusów i opali...
Przyglądał się z zażartą ciekawością białym żywotom worków, wieńczonych stożkami równo nasypanego ziarna... Kukurudza, fasola, bób, owies, groch...
Nazwy te przewracały się po głowie Zatorskiego zażywnym ciężarem niesłychanego zdrowia...
— Tak, tak, — teraz kończył u żyda w śpiżarni... Na oknie, ustawione w piramidę, widniały jakieś jabłka... Skąd, — skąd?... Rumiane ich policzki świeciły dotknięciem światła...
Po co? — gdzie on z tem chodził?...
Nie chciał tej myśli, żeby za Ojczyznę i Wodza... Liczył oczyma ziarnka, badał dekorację ścian, czepiał się sinego spojrzenia sęków... Naprzeciw na hakach, tuż nad okienkiem wisiały kiszki, kiełbasy i szynki.
Właśnie nie oderwie stamtąd spojrzenia, do samej śmierci będzie patrzeć między świńskie pośladki...
Zamknął oczy. Wolał słuchać. Obok mówili o gorączce... Że jakiś chłopak nie miał stolca... Nie kakał... Uzmysłowiła mu się nagle z namiętną energią straszna bezsilność słowa, — rodzice... To słowo odeszło już gdzieś w przestrzeń nadaremnie...
Przez małe szyby okienka leciał śnieg, jak pierze...
Zatorski życzył jaknajlepiej temu zimnemu przebiegowi