Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/206

Ta strona została przepisana.

chciało mu się myśleć. Zresztą drzwi były uchylone, widział, co robią.
Wstawali ze starych mebli. Siadali. Chodzili.
Obok niego siedział na ziemi, w kucki, szarowłosy Ambroży.
Od czasu do czasu tonął Zatorski strudzonym spojrzeniem w jego bezmyślnych oczach. Głuptak czochrał się po piersiach, albo wpatrywał w rannego, głowę miłosiernie w bok przechyliwszy, — jak na święty obraz... Czasem chciał coś gadać. Wówczas wywracało mu się w niezdarnych wargach jakieś słowo rozciągnięte na godzinę... A pachniało od Ambrożego otrębami i stajnią...
Zatorski, z nieopisaną przyjemnością chłonął ten zapach....
Ogarniała go zazdrość na widok nieruchomych złogów twarzy głuptaka... Gdy wyzdrowieje, — będzie chodzić w takich kierpciach z rękami unurzanemi w gnoju... Będzie się tak czochrać na słońcu... I nic więcej... Nic więcej...
Minęły jakieś godziny, — jakieś czasy... Jeszcze coś przeszło... Po śpichrzu dreptał pies, słychać też było świeży wiaterek mokrego ryja świnki. I żywe uderzenia rogowych racic o podłogę... Od czasu do czasu wracał Bóg Ojciec w czarnym jedwabnym chałacie, z siwą brodą... I słomianą swą aureolą, tak podobną do chłopskiej opałeczki, mierzył i rzucał w nicość strumień złotego, ziarnem syczącego czasu...
Wtedy Zatorski, skłaniając twarz na szorstkie ręce głuptaka, płakał piekącemi łzami gorączki.
— Tak bracie, tak bracie, — tak...
Ambroży przytwierdzał cierpliwie, podkładał ręce pod głowę rannego i opowiadał, co się dzieje teraz...
Bo chleb piekli w kuchni... Widział wszystko wybornie przez otwarte drzwi... Spalone drzewo śmiało się krwawym ząbkiem żaru, z pieca tchnął zapach przejmujący i głęboki, że oczy się zamykały przed ciężarem żytniej słodyczy...
Ambroży radził koniecznie patrzeć Zatorskiemu, jak chleb będą przenosić... To będzie widać przez uchylone drzwi...
Poruszyły się tam w głębi omączone kobiety. Rękami, obnażonemu po łokcie dzieliły miękki, wydęty żywot ciasta na mniejsze części.
Z jednego robiło się dwa... Z dwóch cztery... Z czterech pewno ośm... Chleby, chleby, chleby...
Między kuchnią zaś a śpichrzem siedział Feluś na na-