Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/21

Ta strona została przepisana.

do której się muszę ubrać, żeby mnie całą było widać przez mój popisowy „krepdeszyn“... — I nic z tego.
— Smolarski bezradnie mrużył swe trójkątne oczy.
— Wszystkobym rozumiała wkońcu, — ale ci mężczyźni krakowscy...
— Wszyscy są tacy sami, proszę pani.
— Ale ci mężczyźni krakowcy chcą, żeby samej do nich przyjść... Jak koza do soli... Sami palcem nie kiwną.
— To wpływ niemieckiej kultury, proszę pani.
— Jak odrazu „nie“, — to już mu się nie chce pofatygować... Myśli pan, że on biega za aktorką dlatego, że mu się aktorka podoba? Nie.
— A dlaczegóż biega?
— Dlatego, aby móc opowiedzieć, gdzie mam jaki pieprzyk i czy pantalony z boku zapinane, czy przecięte...
Smolarski zmieszał się i zarumienił.
— Tylko o to chodzi, tylko o to, — powtórzyła uparcie kilka razy...
Szli przez wielki most, pod którym, jak okiem sięgnąć, w rozstępie sędziwych murów i zamglonych wież, biegły urządzenia kolejowej stacji.
— Jedno ogromne lśniące w słońcu wytężenie!...
Janina zmrużyła oczy, patrząc z żałosną troską na białe taśmy szyn. Niby wyciągnięte nerwy, tężyły się daleko po zapylonej przestrzeni, to równoległe, to zczepione w węzły, to łukami w dal wygięte...
Nad torami, wypryskiem ostrej precyzyjnej energji, sterczały całe rzesze zwrotnic, przekładni i wskaźników. Rzekłbyś, żelazna połyskiwa interpunkcja... Po szynach jeździły pociągi, rzucające białe kity pary na szare usypiska.
Łomot kół huczał potężnie w słońcu.
— Bo proszę pani, — rzekł Smolarski, wodząc oczyma po tych równych drogach trudu, pośpiechu i dalekości — trzeba zasadniczo rozstrzygnąć, czy człowiek jest czy nie winien?...
Tyle w tym widoku było sztywnej prawdy i srogiej jasności, tyle słońca i żelaza, że przestała mówić o swej sztuce i szmatkach.
— A widzi pani tam w głębi?... — Pokazał jej pod szklanym wachlarzem peronu, między lokomotywami drżącą w srebrzystem powietrzu garść małych motyli. Mijały się chwiejnym lotem, podobne do rzuconej swawolnie kupki papierków.