Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/222

Ta strona została przepisana.

miętnie tłómaczyć Maryśce: Tacy mali chłopcy są już rozbudzeni, należy stanowczo unikać...
Tlómaczyl tak namiętnie, jakby był zazdrosny o Felusia...
Cały ten wieczór zostawił Maryśce duży niesmak. Wołała już przenieść od siebie całą znajomość do Ciąglewiczów. Tembardziej, że choroba Ciąglewiczowej na zewnątrz wcale nie była tak straszna...
Po paru dniach nastąpiło tak znaczne polepszenie, (Ciąglewicz twierdził, że to dzięki Maryśce) iż mogli zostawić chorą i iść na spacer. Sama ich wyprawiła.
— Moi złoci, ja sobie, gdy się wojna skończy, pojadę do Egiptu, a wy zato teraz użyjcie trochę świeżego powietrza... Niechże mi pani, — zwróciła się do Maryśki, — przewietrzy trochę męża, tak się zestarzał, zasiedział...
Maryśka też zauważyła, że się zestarzał. Fałdy koło ust zrobiły mu się grubsze, czoło przerżnięte było w poprzek ciemniejszymi, niż dawniej zmarszczkami. Opalił się przytem, co dodawało surowości wyrazowi twarzy... Tak, jakby wciąż na niej leżał promień zachodzącego słońca. Ładnie mu z tem było.
Brnęli wolno przez gąszcza, Feluś z Magdą krążył do koła. — Ciąglewicz przypomniał dawny spacer, gdy przyniósł karty, — pierwsze połowę karty od Zdzicha...
— To tutaj było proszę pani, w tych krzakach...
Nie pamiętała, by to było właśnie tu. Obcym się jej zdał kształt drzew, innymi krzaki...
— Zkądże pan pamięta, że to tu?...
— Wiem napewno, — takich rzeczy się nie zapomina... Była tu pani na spacerze z synkiem i z tym głupim Adolfem...
Tu leżała pod krzakiem jej czerwona parasolka, żakiet, skrzynka na motyle i rękawiczki... Jakby martwa natura z bardzo żywej „scène galante“...
— Ale nie wyczuła pani wtedy po mnie, żem się wzruszył?...
Nie odpowiedziała i przytłumiony głos, którym wypowiedział ostatnie zdanie, rozwiał się lekko w upalnym szeleście lasu...
— Tak, tak... Tu chwyciła nas pani za ręce, mnie i Adolfa i tańczyliśmy między tymi pniami, daleko, aż ku szosie...