Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/223

Ta strona została przepisana.

— Tańczyliśmy? — Nie pamiętała... — Zresztą człowiek się wtedy tak wszystkiem egzaltował...
Po paru dniach przyszli tu znowu. Jeszcze przedtem odwiedziła go Maryśka w bibljotece. Stal poważnie za stołem, zawalonym książkami.
— Ależ panowie tu wszyscy mądrzy musicie być! Strasznie!!!\
Jakby nieuchwytny, wszystko przenikający szelest samej wiedzy unosił się w ciszy przewracanych ostrożnie papierów...
— Mądrzy?... — Rozrzucił pogardliwie stosy sztywnych karteczek katalogowych... — Niech pani w to nie wierzy... Przypuszcza pani, że siekając wciąż te papierowe łazanki, nabiera się dużo wiedzy?...
Wyszli na podwórze pod piękne, stare arkady. Pusto tu było... Tylko po płaskich kamieniach snuł się pył przejrzałych drzew. Zaś na środku, jak mała zielona gwiazda, wirował liść kasztana.
Przy bliższem poznaniu Ciąglewicz nie był wcale zarozumiały. Ciąglewiczowa zaś okazała się zupełnie miłą i szlachetną... Sama wyprawiała ich na spacer, zwierzywszy się Maryśce, — już długo nie pociągnę, pocóż mnie ma mąż wspominać. z udręką...
Życie jest straszne...
Na przechadzkach tych starali się unikać przykrych tematów... Ciąglewicz mówił o sztuce. Chciał skończyć ten dramat, który ongiś ze Ździchem zaczęli... Jako krytyk będzie mógł z łatwością wystawić...
— Nie wiem, czy mnie choroba żony i całe to przejście pcha do pisania, czy życie tak się składa?... — Po chwili zaś, patrząc wymownie, powtórzył, niby echo własnych słów: Czy życie tak się składa?...
Teraz Maryśka, podobnie, jak on ją kiedyś, mogła była pocieszać i koić... Winna mu była to... Ale nie umiała tak tłómaczyć... Żona wyzdrowieje (Ciąglewicz umiał doskonale stopniować, u niej zaś mięszało się jedno z drugim) sztukę panu wystawią, — będzie dobrze... Może pan pracować, posuwa się pan w swoim zawodzie... Niechże pan patrzy, panie Franciszku, jak inni...
— Cóż to za pociecha, że inni zmarnowali się, lub się marnują?!