Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/225

Ta strona została przepisana.

dzaju dramaty odbywają... Nie towarzyszy im wspaniały trzask wozów wojennych, ani się nikt rozpaczą nie zachłyśnie... Ten szary cień, w którym...
Chciałaby, żeby tak mówił jak najdłużej... Ze słów jego unosiło się miłe, przypochlebne ciepło... Niewyraźna prośba płynęła, płynęła tak nizko, tak pokornie...
Prośba tak wylana, że można było przebywać w niej bez wstydu, jak w słońcu, czy chłodzić się w niej, jak się zanurza w strumieniu...
— Tak zimno, stanowczo, jak Batory, proszę pani, mogą żyć ludzie wielcy, ale ja... Gdy się jest tylko kamieniem przydrożnym...
Ciąglewicz siedział teraz naprzeciw niej, wyprostowany — i już nic nie mówił... Tylko z sarnich, orzechowych jego oczu płynęły równo łzy, — tak okrągłe i pełne, jak szklane paciorki...
— Co panu jest, — na miłość boską, co pan robi?!
Nie odpowiadał... bezsilnie rozkładając ręce.
Przepełniona słodką, szczodrą żądzą opieki, pociągnęła go za ręce... Pochylił się, przylgnął do trawy.
Nie uważała zupełnie, że szybkim, lecz nieznacznym ruchem podgarnął się tak blisko, iż głowa jego spoczywała na jej kolanach. Spokojnie i serdecznie gładziła płaczącego po włosach, zapatrzona w przestwór błękitny...
— Bo ty nie wiesz...
Maryśce brwi zadrgały od tego — „ty“...
— Bo ty nie wiesz, jak ciężkie jest moje życie...
Spowiadał się poprostu... Bez zastrzeżeń.... Odsłaniał wszystkie ohydne zakamarki swej męskiej duszy... — Nigdy nie był szczęśliwy... Pomylił się, bo nie kochał żony... Dziecko jest mu obojętne... Traktuje je, jako swój państwowy obowiązek... Właściwie chciał być twórcą... Tylko, — zbyt długie naukowe przygotowania spaliły talent i intuicję... Teraz znów, od czasu przyjazdu Maryśki, pali mu się robota w rękach...
— Ale pomóż mi, pomóż... Uchroń przed tą nienawiścią do żony... Ty jedna możesz... Nie było komedją to, co ci mówiłem zeszłego roku, — o codziennej trzeźwości... Była to zazdrość samcza... Tamci poszli, — ja zostałem... Ci, którzy walczą o panowanie, poświęcają mił6Sć... Ci, którzy nie walczą, kochają... Ich walka jest też walką, — tylko bierną...
Maryśka nie rozumiała znaczenia tych słów... Lecz