Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/230

Ta strona została przepisana.

— Przypuszczam Maryś, że „z nim“ o mnie ani słowa?...
Znowu szpostrzegła Maryśka to samo wzburzenie, z jakim zawsze działała na Janinę myśl o Smolarskim.
Mój Boże, — zamiast tego całego wzburzenia podana w porę szklanka herbaty i ciepły kąt więcejby sprawił! Więcej nawet niż cała uroda Janiny, która na tym szpitalnym regularnym wikcie bardzo wydobrzała...
Miała na sobie kostjum z wojskowego sukna, a sukno to przy jej złotych włosach i ślicznie zapalających się oczach, stanowiło ładne tło.
Maryśka wahała się, co do „naszej sztuki“... Czy puszczać to na scenę, czy może przez Szwajcarskie biuro zasiągnąć informacji męża?...
Dopiero Janina musiała jej łopatą do głowy kłaść i wydębić z przyjaciółki słowo honoru, że lepiej przygrzeje tu całą sprawę.
— A ja poświęcę dla was moją młodość i wystąpię w Annie, pamiętaj dla was, — w starej roli...
Ustanowiły wspólnie wiele punktów: Głos Janiny świetnie się rozwija (wiesz Kałucki służy tu w szpitalu)... Wkrótce zostanie, dzięki pewnym stosunkom zaangażowana do teatru miejskiego... Maryśka ma stanowczo trzymać „bardzo ciepło“ Ciąglewicza.
— Aha i jeszcze jedno: Wyrzuć tę Nastusię. Nie wypada, żebyś mieszkała za pan brat z dawną swoją sługą... Wyrzuć ją, koniecznie. Nic więcej nie mówię...
— Ależ powiedz!
— Kiedy nic nie wiem, radzę ci tylko...
— Bardzo łatwo jest powiedzieć — „wyrzuć i nie wypada“, — ale musi wypadać, gdy niema pieniędzy...
Tymczasem błagalnym biletem zawezwała ją znów Ciąglewiczowa.
— Dlaczego pani zapomina o nas, pani Marjo, — skarżyła się chora cieniutkim słabym głosem, — czyż to się godzi?...
Ciąglewicz stał w głowach łóżka, milcząc przykładnie.
— Czemu pani o nas zapomina, będąc opiekuńczym duchem tego domu?
Trudno było znieść tyle dobroci spokojnie... Ucałowały się z chorą, jak siostry.
Maryśka czuła, że Ciąglewicz krąży koło niej, nie ro-