Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/235

Ta strona została przepisana.

Nie mój panie, nie żadna łatwa zdobycz, a kobieta, — cierpiąca kobieta...
Właśnie teraz, już na przekór, poszła do Ciąglewiczowej...
Ciąglewicz w przedpokoju, przy lwie szwajcarskiej wolności chciał dziękować...
Nie pozwoliła. Nie ustąpiła też ani na włosek w salonie, pod portretem jakiegoś przodka, gienerała... Ani na włosek... Nie mogła była nie przyjąć pocałunku, boby to znaczyło, że wczoraj była tylko, — „chuć“... Ale sama, — wargami nawet nie ruszyła...
To trudno, niech szaleje... Nie wytrzymał i przyszedł do niej...
Błagał...
Godność... Odszedł z kwitkiem...
Na drugi piątek (akurat tydzień) przysłał „szalone kwiaty“, — poprostu szalone.
Aż Nastusia nie mogła się wydziwić... I tego samego dnia był wieczorem. Znów błagał, zaklinał...
Godność...
Nawet dokuczał. Cały wieczór dokuczał Adolfem... Obrażał ją poprostu...
Jutro Karowscy przyjeżdżają, będzie pani miała znów swego pazia...
Maryśka nic, — tylko czarna szrama przez czoło, niby na rozpękniętej płycie przykazania...
Nie dręcz mnie, jestem wiecznie sam...
Maryśka nic, — tylko — godność...
Wtedy rzucił się na nią brutalnie i przemógł siłą...
O ile ktoś uważa, że brutalne zgwałcenie kobiety jest tryumfem, to owszem odniósł wielki tryumf...
Ale wymówiła mu dom i przebaczyła dopiero wtedy, gdy na wychodnem dał słowo honoru...
Teraz miała go w ręku...
Nie było dobrze Maryśce z tem wszystkiem. O, — gdy odpływała wzburzona fala, było jej nawet ciężko. Bo cóż się dzieje w końcu, gdzie ją prowadzi ten czas i co przynosi!?...
Gdy następnego dnia rano spostrzegła, że ma sińce na ramionach i na udach zgroza ją objęła... Czuła się źle, tak źle, jak się chyba muszą czuć te kobiety, które dają sobie za pieniądze gasić papierosy o uda, lub ramiona...