Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/238

Ta strona została przepisana.

O tym spadku, — ładne to spadki, niema co mówić! Zabierzesz rzeczy... Zamówisz sobie ludzi i wyniesiesz się, ty!!...
Godność, — godność... Maryśka nie mogła więcej powiedzieć: — Ty zakało!!
— Jaka zakało?! Jaka ty!
— Słyszysz?! Wiem wszystko!
— Ja też wiem, — rozdarła się odrazu „po służącowsku“ Nastusia. — Ja też wiem swoje, a nie mówię.
— Precz, precz! Precz!!...
— Jakie precz?! Ja pani nie mówię co się tu z kwiatami i bukietami wyrabia!
— Szelma!
— Tylko bez „szelma “i bez „ty“! Łaska pańska na pstrym koniku! Dzisiaj pani, — a jutro szelma! Nie wiem jeszcze, kto szelma?!
Zaczęły krzyczeć obie, coraz głośniej, oczywiście wkrótce wyszła kwestja o pieniądze... Nastusia ulżyła sobie serdecznie...
— Jakeś taka pani, to zapłać za ten rok, com ci twoje stare graty przechowywała!...
Tego już było Maryśce zadużo. Zagroziła wprost, że sama się nie będzie ujadać...
— Pan Ciąglewicz cię nauczy!
Na to Nastusia, ze słowami, — a wzywaj sobie swego Ciąglewicza, — roześmiała się na całe gardło...
Chyba sama bezczelność może się tak śmiać...
Felek, zamknięty w pokoju, darł się w niebogłosy.
Maryśka zostawiła klucze, nakazała, że, — w przeciągu dwóch godzin ma cię tu nie być, — i pośpiesznym krokiem, ciągnąc za sobą Felka, udała się do bibljoteki... Razem z synem, spłakana, weszła tam, gdzie zwykle pracował Ciąglewicz. Właśnie jacyś starszy panowie z siwemi brodami (pewno profesorowie uniwersytetu) radzili coś u niego.
Franciszek, widząc Maryśkę z synkiem w urzędzie, przestraszył się i zmięszał...
Przeprasza, — bardzo ważna konferencja, zaraz zbiegnie na podwórze...
Maryśka, z godnością obrażonej wdowy, zeszła na dół. Słońca tu było pełno, — niema większej ironji, jak w przyrodzie!... Po kamieniach tańczyły białe iskry upału, a pod krużgankiem unosił się szary kurz, cierpliwym oddechem.
Czuła się teraz w tych murach, jak więzień, jak ska-