Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/24

Ta strona została skorygowana.

Słońce stało wysoko, połyskując błyskawicami po talerzach i szkle. Drzewa, zieloność, jakieś prochy i łuseczki starych parkanów dyszały na biesiadników poczciwem błogosławieństwem. A po alei ogromnych wierzb, wraz z pyłem ciągłego ruchu, włóczył się fjoletowy skwar. Goście chrupiąc rzodkiewkę, pogryzając pieczywem, patrzyli bezmyślnie na drogę. Pierwsza fala podniecenia minęła, w chłódku każdy już przestygł, terazby warto pojeść mocno. Wraz z odpocznieniem ogarniała zwolna wszystkich leniwa zaduma oczekiwania.
— Czy może już zacząć winko? — Właśnie, gdy Smolarski odkorkowywał butelkę, wjechała powoli na drogę olbrzymia platforma, ciągniona przez dwa czarne, rosłe konie w krakowskiej uprzęży. Słońce skrzyło się w krwawych ślepiach koni, w mosiężnych blachach i wisiorach, niebieską łuną tęczując we wstrząsie sutych grzyw. Zaś cała platforma, z ułożonymi wysoko białymi workami, tonęła w polotnej mgle sypkiego pyłu mąki.
— Ale ci jedzie chleb, jak mur! — krzyknął Kałucki z radością.
Na samym szczycie białej piramidy siedział młody chłopak w rozchełstanej koszuli. Smagła jego pierś lśniła od słońca, jak miedź.
— Dać mu wina! dać mu wina! Niech pije!
Pobiegły do niego panie, z Maryśką na czele. Usłyszawszy wołania, chłopak zatrzymał konie. Teraz jeszcze wyraźniej słychać było wesołe okrzyki kobiet. Stały na skraju gościńca, zbite w liljową kępkę. Maryśka podawała chłopcu do góry na wóz szklankę, pełną wina.
Schyliwszy ku paniom swą twarz smagłą, matową od mąki, łypał niebieskiemi oczyma, śmiejąc się wesoło.
Potem panie jakimś dożynkowym krokiem wróciły do ogródka, a na drodze znów warczał dźwięczny łomot łańcuchów.
— Żony pan ze sobą nie przyprowadził? — Maryśka spytała Zatorskiego o to przez życzliwość, a również dla kontrastu... Bo czuła się lekką, młodą, lżejszą niż piórko, podczas gdy żona Zatorskiego przechodziła ciążę...
— Mają nadejść później całą bandą — odpowiedział Zatorski. — Nim się to wszystko wybierze, umyje, otrzepie... A Zdzich tak naglił...
Zdzich stanął za stołem z butelką i kieliszkiem w rę-