Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/241

Ta strona została przepisana.

Męzczyzna nigdy nie wie, co się dzieje w sercu kobiety!
I kiedy w końcu szerokie, cieple usta przytulił do jej ust, szarpnęła się jak ukąszona, jakby szałem nagłym dotknięta...
Niech się dzieje, niech się dzieje!!!
Rozpinając szybko na sobie zapięcia i haftki, drżąca od egzaltacji powtarzała: — To musi być, to musi być!...
Pragnęła tylko, żeby mówił...
— Mów, mów, mów... Mów, bo spalę się ze wstydu... Czego ty chcesz odemnie, czego? Pytała tak długo, tyle razy, póki wreszcie odpowiedział, że nie wie, nic nie wie, — bo ją kocha...
Wówczas zaś Maryśką, jak ktoś sumienny, kto za swój żmudny trud otrzymał nareszcie przyrzeczoną zapłatę, podwoiła gorliwość. Przegięta między zrzuconemi sukniami, obnażona do połowy, spływająca wciąż na jego oczy jedwabistym żarem swych piersi, pytała raz po raz, — za co kocha?...
Nie wiedział, goniąc tym słowem po całym jej ciele i kładąc je skwapliwie we wszystkie drgające zgięcia.
— Widzisz, nie tylko spokojne zdarzenia przynosi ci twój piątek (dumna była, że pamięta ten szczegół), burzę ci też przynosi!...
Zgasiwszy światło, spowili się w rozkoszy na szorstkim strzyżonym włosie Nastusinej kanapy. Maryśka w wielkiej świątobliwej egzaltacji postanowiła, — właśnie dlatego, że mnie kochasz, że nam tak dobrze razem, właśnie dlatego, że jesteśmy tacy biedni, — postanowiła zrobić coś szlachetnego, na pamiątkę tego wieczora...
— Wszystko, co rozkażesz, — szeptał, cisnąc jej smukłe plecy ku sobie. — Zrobię wszystko, co chcesz... Prosił ją o ten rozkaz gorącymi pocałunkami, składanymi na obu rękach.
— Już wiem. Pojedziemy do Zatorskiej, odniesiemy jej te rzeczy... Pójdziemy razem...
Przystał z radością. Nawet wytłomaczył jej, śmiejąc się białym pożarem oczu, że, bezwiednie spełnia ona starą wielką zasadę historji i ludzkości, w myśl której, umarli zawsze prowadzą żywych.
Maryśka zaś mając tę obietnicę wspólnej pielgrzymki, — bo to przecież misja, nieomal wspólny ślub, wspólne