Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/243

Ta strona została przepisana.

Ciąglewicz prowadził Maryśkę, ująwszy wysoko pod ramię, tak, że czuła pod piersią każde silniejsze dotknięcie jego napiąstka.
Zatrzymali się przed Kurzą Stopką. Wysoko, pod zieloną szarfą starych drzew, rozwijały się wyniosłe mury, przerywane rzędami prostych, pańskich okien.
— Trzeba mieć wielką pewność siebie, aby móc patrzeć przez takie okna...
Zawsze umiał powiedzieć coś tak słusznego...
Tłomaczył Maryśce, ile potęgi jest w takiej budowli...
— Bo to się nie bierze z powietrza... Ci ludzie Wawel nosili w kościach, jak my nosimy w naszych kościach styl Zakopański... I widzisz, jak długo tu była stolica Polski, jak długo bliżej tronu byli małopolscy panowie, ludzie z tłustych, płodnych ziem tutejszych, tak długo rozum polski mierzył gruntownie dolę swych przeznaczeń... Gdy przeniesiono stolicę do Warszawy, gdy bliżej centrum Rzeczypospolitej znaleźli się mazowieccy piaskarze!...
Troszkę ze wzruszenia, a trochę od nawału wiedzy Ciąglewicza, drżała Maryśka... Bała się tylko coś powiedzieć, bo tramwaj z Grodzkiej ulicy dzwonił ustawicznie i nie mogła skupić myśli...
— Co do mnie, — rzekła nakoniec, — najchętniej żyłabym w tej Kurzej Stopce... W tym pokoiku... Byłby cały wysłany makatami...
Ciąglewicz spytał ją zalotnie, czy samaby tam chciała być?...
Gdy zaprzeczyła głową, zapytał z kim i czy całe życie?...
Nie odpowiedziała, przejęta nagłym smutkiem... Zresztą, może to tylko „Historja“ napełniała ją takim żalem... Wszystko to, co się już stało, tak smutne jest!...
Ciąglewicz obrócił ją delikatnie, w lewo, ku kościołowi świętego Idziego.
— Jakie to piękne...
— Gdyby mnie wszystko zawiodło w życiu, — odpowiedziała, — to chciałabym mieszkać w takim klasztorze... Wyobraziła sobie, że już ją zawiodło nawet i że tam mieszka... Nikt nic nie wie, — a ona mieszka tam, pod tym starym, pod — giętym dachem konwiktu, którego wyblakłą dachówkę obrębia srebrno-zielona plisa wieczoru... W tych murach skupionych i cichych, jak przebyte zmartwienie...