Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/244

Ta strona została przepisana.

I tam już, gorące jej ciało, ładne nogi, nie zaduże piersi są — dla nikogo... I z myśli jej, — jak z tego dachu skromna nieśmiała wieżyczka, — wybiega ku Bogu prosta, modlitwa...
— Jacy oni byli szczęśliwi, że wierzyli...
Ciąglewicz uściskiem ramienia pochwalił to westchnienie...
W sieni domu, ciemnej i ponurej owiał ich stęchły zapach łup ziemniaczanych, a na drugim piętrze dziwna woń karuku.
W pierwszej izbie uczyli się chłopcy za stołem, pod lampą. Wszędzie na krzesłach, łóżkach, oknach leżały otwarte książki i zeszyty.
Zatorska przyjęła gości w drugim pokoju, nieco lepszym, gdzie było jej łóżko, kołyska najmłodszego synka, stół, z maszyną do pisania i trochę jakichś pozorów, jakichś resztek lepszej doli...
Maryśka, mimo że uprzedzili byli Zatorską, obawiała się scen i wybuchów... Tymczasem wszystko szło, jak z płatka... Przywitały się bardzo serdecznie, ucałowały...
Zatorska zczerniała przez ten rok jeszcze bardziej, a mały klinek wysuszonego dekoltu, zapadający tak nisko, wyglądał pod gazą z mory, jakby odarty ze skóry...
Goście usiedli po obu stronach okna, z którego widać było wydatny gnat Katedry.
Nie odrazu przystąpili do rzeczy... Owszem, zupełnie normalnie — zaproponowała im herbatę, — oczywiście odmówili, — właśnie tylko co jesteśmy po herbacie...
Potem zapytano o zdrowie najmłodszej pociechy...
— Teraz śpi, ale wogóle, — Zatorska uśmiechnęła się przyjemnie, — mój mały Józek...
Więc jednak nazwała go Józefem.
— Już raczkuje, wkrótce do chodzenia się zabierze.
Maryśka chciała go koniecznie zobaczyć. Dreszcz ją przeleciał, gdy Zatorska odkryła zasłonę z kołyski... Malec podobny był do ojca, jak dwie krople wody... Ten sam grymas otwartych przez sen ust...
Jakby legjonista Zatorski jeszcze raz umarł i leżał teraz przed nią, tylko już mały i w małym łóżeczku...
— Śliczny, — rzekła, aby ucieszyć matkę.
Potem mówili o drożyźnie i o robieniu zapasów. Maryśka, opowiadając szeroko o nadzwyczajnych konserwach,