Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/251

Ta strona została przepisana.

wagą, trzeszczącym jękom podłogi, — choćbym się miała skradać nieznacznie, zrobię swoje....
Z brudnych drzwi wyszedł obrośnięty i owisły jegomość o zatroskanem, żółtem czole i wygasłych oczach. Miał na sobie szare ubranie letnie i drukowane w kratkę spodenki... Był to znany, niegdyś głośny literat, który już od dawna milczał, nic nie pisząc prócz nielicznych złośliwych krytyk.
Zatorska w nadzieji, że mówi z referentem literackim dziennika, spytała, co myśli o cyklu wierszy, który złożyła... I czy...
Literat przebiegł ją oczyma pobieżnie, jak się przebiega afisz popołudniowego przedstawienia. Wreszcie twarz jego rozbłysła nagłą radością, a potem drobnemi przecinkami jęła się przekreślać, coraz ściślej i ostrzej... Aż w końcu, pośród drgających kreseczek tej konwulsyjnej interpunkcji, widoczna została tylko broda i okrągło otwarte usta.
Jąkał się... — Ja z literaturą?... Nic wspólnego, proszę pani, nic wspólnego... Siedzę, proszę pani, ze słuchawką na uchu w biurze korespondencyjnym... Ma-a-am tam urząd... Czy jabym miał na ziemniaki z literatury?... A teraz oddawna mam na ziemniaki...
Weszła do pierwszego pokoju, gdzie siedziało dwuch, — zaczęła od pierwszego, feljetonisty.
Wysoki ten człowiek powstał, zawisł nad nią i znów wkręcił się misternie między olbrzymią ilość pootwieranych szuflad biurka. Nie odezwał się ani słowa...
Czekała spokojnie i cierpliwie...
Tuż nad piszącym otwierała się co parę chwil, umieszczona w ścianie, drewniana skrytka, w której spuszczano z góry brudne „języki“ korekty. Mechanizm tej komunikacji burczał i rzęził, podobnie do końskiego ziewania.
Fejletonista kładł do skrytki świeże kartki, zadrukowane nierównem, starczem pismem i znów grzebał w szufladach, skubiąc rękopisy i papiery z powolną pasją, z jaką się skubie nagniotki... O wierszach Zatorskiego nie wiedział nic. Raczej nie wiele, — że oddane zostały redaktorowi...
Nic nie mówiąc i nie dziękując poszła do redaktora. Wszędzie trzeszczały pod nią parkiety sucho i twardo... To właśnie hartowało jej upór...
Redaktor, — na ile mu to pozwalał ogromny brzuch, opięty „gołąbkową“ kamizelką, — siedział przy biurku. Nie odwrócił się, gdy weszła. Pisał.