Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Łuk.pdf/254

Ta strona została przepisana.

cy!... Chyba musiała ich szanować, bo inaczej pocóż to wszystko?!
Gdy szła ulicą Wolską, zalaną słońcem, z dalekim, niebieskim stożkiem kopca Kościuszki w perspektywie, przypomniała sobie, co mówił zawsze Stefan o tym kopcu: Martwy Wezuwiusz polski, popatrz, martwy Wezuwiusz... Trociczka...
W Biurze Narodowych Wydawnictw przyjął ją dyrektor, okrągły i rumiany, jak te bułki, których już teraz nie wolno wypiekać.
Usiadła przykładnym giestem skromnej „strony“, na brzeżku krzesła, on zaś, założywszy nogę na nodze, przeglądał skrypt...
— To są rzeczy o podkładzie ogólno-ludzkim, nie obliczone na przejściową atrakcję, — wyrwało się Zatorskiej.
Oświadczył, że się namyśli...
— Bo to jest duże ryzyko... Czy pani wie, co teraz najlepiej „idzie“? Idą tylko pamiątki... Literaturę zarzucamy...
Pokazał jej całe szuflady, pełne spinek, broszek, znaczków i tym podobnych, blaszanych dewocjonalji.
— To, proszę pani, idzie... A pozatem lansujemy teraz „ekonomikę“... Polska w cyfrach... Po czynie, — do którego należał chlubnie pani mąż, — trzeźwy rachunek...
Po zniżonej cenie odstąpił jej dyrektor agrafkę z Piłsudskim dwa arkusze papierowych Beliniaków, trzech Sosnkowskich z papierosem „dla trzech pani Budrysów“ (Komendanta nie dajemy gratisowo, bo i tak się zawsze rosprzeda). Wiedząc zaś, że Zatorski był w pierwszej brygadzie, dał jej jeszcze „na przejednanie“, Hallera na tle huculskim, Minkiewicza w nowej „legjonówce“ własnego typu i Januszajtysa w marszu.
Pomagały w tem wszystkiem dyrektorowi liczne urzędniczki.
— Wszystko to, proszę pani, wdowy po naszych poległych... Tak, tak.
Zatorska udarowana i niepozbawiona nadzieji, skoczyła do domu a potem zaraz do Smolarskiego... Smolarski był przecież w tym Biurze Wydawnictw jakimś mężem zaufania, — niech poprze... To nie protekcja, te rzeczy warte są tego!...
Otwarła jej dama, szumiąca kanausem, z piersią, błyszczącą twardo pod sprężonym jedwabiem bluzki.